W zamierzchłych latach 60. ubiegłego wieku to był zespół, przy którym nawet członkowie The Rolling Stones wydawali się gromadką ministrantów. Prawdą jest, że bez nich rock rozwijałby się wolniej, może nawet nie w tę stronę w którą poszedł, ale z drugiej strony członkowie grupy mocno ostentacyjnie i imprezowo cieszyli się życiem. Dziś z tamtych buntowników zostało dwóch, którzy po trzynastu latach nagraniowego milczenia postanowili o sobie przypomnieć nowym albumem. Jak zawsze Roger Daltrey śpiewa, a zdecydowanie bardziej twórczy Pete Townshend jest autorem niemal wszystkich utworów i głównym multiinstrumentalistą. Do swego przedsięwzięcia nakłonili jeszcze kilkunastu kolegów, do których czują sympatię. Ciekawe, że sami wobec siebie podobnego uczucia nie czują: podczas nagrywania ani razu nie spotkali się w studiach Londynu i Los Angeles, gdzie całość była rejestrowana, pracowali osobno, choć Roger na temat Pete’a – autora, wyraża się publicznie niezwykle pozytywnie. Moim zdaniem jak najbardziej słusznie, ponieważ kolejny raz udowodnił, jak świetne pisze piosenki. Przede wszystkim Pete nie porzucił swego stylu pisania tekstów. Pozostał ironistą, z czego zawsze był znany, zachowując ten sam dystans do siebie i wspólnych, zespołowych poczynań, ale w niczym nie przeszkodziło mu to w napisaniu spostrzeżeń o sprawach naprawdę poważnych. Zdecydowanie doszło do niego, że już naprawdę należy do starszaków, zatem tym razem głównym jego tematem jest przemijanie i to wszystko, co się z nim wiąże. Pete próbuje zmierzyć się z jego niszczycielską siłą, w jakiś sposób pertraktować ze starością i tym, co z sobą przynosi. Czy siła ducha, potęga pozytywnych wspomnień, ludzkie przemyślenia, mogą pomóc w oswajaniu się z tym, co nieuchronne? A może istnieje reinkarnacja i przez nią jakaś możliwość powrotu? Co najciekawsze, zdaniem Pete’a należy być dumnym ze starości, traktować ją jako coś niezmiernie twórczego, a zarazem naturalnego. Pod względem muzycznym większość utworów ma zwykły i doskonały w ich wypadku ostry, rockowy pazur, którego czas ani odrobiny nie stępił. A przy tym jak to wszystko jest zagrane, ile w tym ognia i mocy, jakby na przekór śpiewanym, poważnym słowom! The Who znów jak za najlepszych lat! Doskonale wiedzą, co i jak chcą grać, a przy okazji, czego oczekują fani. Jeśli tak ma wyglądać ich podzwonne, odchodzą w najlepszym stylu. Pierwsze wyśpiewane słowa Rogera w „All This Music Must Fade” brzmią przewrotnie: „Nie dbam o to, ale wiem, że ta piosenka będzie przez was znienawidzona”. Oczywiście wiadomo, że jest odwrotnie i niech się młodzi od The Who dowiedzą, na czym polega prawdziwy rock.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: www.thewho.com
Recenzja ukazała się w numerze 2/2020 miesięcznika Muzyk.