Muzyka w Polsce miała zawsze ogromne znaczenie. Towarzyszyła wszelkim wydarzeniom dziejowym i dostarczała mieszkańcom wielu przeżyć i radości. Różne zespoły ludowe i profesjonalne orkiestry cieszyły się wielką estymą wśród słuchaczy. Grano repertuar popularny i artystyczny, uczono muzyki, komentowano i oceniano kompozycje dźwiękowe oraz ich wykonania. Muzyka stanowiła nieodłączną sferę egzystencji. Była niezbędna i bardzo ważna. Uczyła pokory, wyrozumiałości i szlachetności. Niwelowała agresję, chamstwo i tupet. Pomagała przeżyć trudne chwile i pozwala pokonać problemy. Łączyła, a nie dzieliła. Sięgała do cech humanitarnych, a pomijała odruchy prymitywne. Tak było.
Ale to minęło i teraz wszystko się zmieniło. Po prawdzie jeszcze pojawiają się pewne reminiscencje dawnych czasów, ale muzyka straciła na wartości. Oczywiście celowo przesadzam. Chcę jednak podkreślić, że lekceważenie przekazu muzycznego jest błędem. Strawestował bym nawet w celu podkreślenia wagi tego stwierdzenia znane powiedzenie mówiące o tym, że „w zdrowym ciele zdrowy duch” na bardziej aktualne, iż „zdrowy duch uzdrawia ciało”.
Muzyka w Kraju nad Wisłą jest wszechobecna. Ale najczęściej w roli brzęczydła akustycznego. Centra handlowe, zakłady usługowe, a nawet klozety, wypełnione są papką dźwiękową mającą pozornie dostarczyć miłych wrażeń, a w rzeczywistości uniewrażliwiającą pod względem muzycznym. Dokonuje się tym samym mentalna wolta określająca niefrasobliwie muzykę jako coś nieważnego, oczywistego i banalnego. Stąd chodzenie na koncerty – za które trzeba jeszcze płacić! – stanowi już dla wielu dziwną i niezrozumiałą fanaberię. Kontynuuje jakieś zaprzeszłe, atawistyczne wręcz, rytuały. Owszem, na występy muzyczne się chodzi, ale tylko wtedy, gdy są finansowane przez korporacje, odbywają się na powietrzu, mają zaplecze barowe (najlepiej też darmowe), a obecni mogą się błąkać z napojami (mile widziane piwo), kiełbaską i słodyczami w ręce. Jest radośnie i ludycznie. Uświetniają dodatkowo ten nastrój latorośle biegające swawolnie z balonikami i lizakami w rączętach, gdzie tylko się da.
Znowuż pewnie mocno przejaskrawiłem. Przecież ciągle istnieją filharmonie, opery, operetki (przepraszam, dzisiaj są to już teatry muzyczne), szkolnictwo muzyczne i wszelkie towarzystwa muzyczne. Wydawane są periodyki muzyczne, publikacje muzyczne i autobiografie kompozytorów oraz wybitnych wykonawców muzyki. Nadal jest grono fanów muzyki artystycznej, którzy po raz setny będą się ekscytować dziełami Mozarta, Beethovena, Verdiego i innych wielkich tworzących muzyczną historię. Pójdą na każdy koncert, który pozwoli im poczuć się wyjątkowym w tym istniejącym i staczającym się pod względem kulturalnym świecie. To epigoni czasów minionych. Ci, dla których lansowany kult młodości nic nie znaczy, tylko irytuje.
Muzyka pomija kwestie urody, wieku, mody, bogactwa materialnego i kuchni, a więc tych wszystkich wartości, które dominują w medialnym przekazie. Zatem jej znaczenie dla bonzów telewizyjnych, prasowych, radiowych i filmowych jest marginalne. Za wyjątkiem twórców i odtwórców muzyki którzy są piękni, młodzi, ubierają się u Prady, interesują się pichceniem potraw i są… majętni.
No i teraz uzmysłowiłem sobie, że wpadłem jak śliwka w kompot we własne sidła narzekań. Przecież taki Bach – a mam na myśli tylko tego najgenialniejszego z Bachów – wcale nie był szczególnie ceniony przez jemu współczesnych. Jako organista cieszył się wprawdzie sławą, ale już jako kompozytor, to raczej nie. Jego synowie, a przecież nie dorastali mu do pięt, cieszyli się większą estymą. A taki Mozart? Napisał niewiarygodną ilość wspaniałej muzyki. A żył krótko. I co? Zmarł w zapomnieniu i biedzie. Pochowany został w zbiorowej mogile.
Co wynika z tych przykładów? Przede wszystkim to, że niezależnie od faktu popularności, wyglądu, potrzeb i losów życia twórców i interpretatorów muzyki, ich dzieła, o ile reprezentują muzyczne wartości, pozostaną w świadomości społecznej. Będą dalej interesować słuchaczy, o ile się ich przed nimi skutecznie nie ukryje. A dzisiaj taki proceder się panoszy. Ne zwraca się uwagi na merytoryczne walory muzyki. Fascynuje się bardziej cechami fizycznymi, wiekiem i życiorysami kompozytorów i wykonawców. Skandale i wybryki pozamuzyczne artystów więcej ciekawią media, niż jakość ich twórczości.
W Polsce muzyka nadal istnieje. Ma wszakże bardzo słaby status w celebryckiej rzeczywistości. Śmiesznie bowiem wypowiadający polskie zdania kucharz może cieszyć się większą estymą niż kompozytor concerto grosso na tubę, ukulele, cymbały i orkiestrę strażacką. Podobnie, kolejna internetowa „dieta cud” może zainteresować bardziej, niż recital wybitnego pianisty (chyba, że zostanie przerwany). Sumując, w Kraju nad Wisłą ważniejszy jest zdecydowanie sport wyczynowy i gawędy polityków, niż powszechne umuzykalnianie i muzykowanie. To smutne.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 10/2013 miesięcznika Muzyk.