Trudno Paula Simona nie cenić za wiele rzeczy, chyba najbardziej za ogromną różnorodność gatunków i stylów muzycznych, w których z taką łatwością się porusza. Folk? Muzyka świata? Rock? Etykietki można mnożyć, tylko po co? Zawsze poruszał się własnymi ścieżkami, zarówno wtedy, gdy jako niespełna dwudziestolatek, mając przy boku Arta Garfunkela zaczynał, jak i teraz, gdy jest statecznym panem po siedemdziesiątce. Twierdzi, że muzykę słychać wszędzie i tylko ona jest godna największego szacunku, ponieważ potrafi łączyć ludzi bardziej, niż cokolwiek. „Stranger To Stranger” to kolejny przykład poszukiwań Paula, od lat zakochanego w folklorze latynoskim i afrykańskim. Trudno jednoznacznie umieścić ten krążek w jakiejś określonej przegródce muzycznej, bo jak zwykle zdecydowanie umyka takim kwalifikacjom. Zresztą każdy utwór jest inny, tworzony i wykonywany wieloma barwami. Tu nic nie jest jednoznaczne, Paul Simon pozwala na różną interpretację, zależną od nastroju i wrażliwości słuchacza. Obawiam się, że ci, którzy zdecydują się na kupno tylko niektórych utworów, niewiele z tego albumu zrozumieją. Trzeba go słuchać w całości, od początku do końca, delektować się nim, inaczej będzie niezrozumiały. Odradzałbym również kupno tej płyty słuchaczom pragnącym prostej, muzycznej rozrywki. Album dla niektórych? Jakkolwiek to nie zabrzmi, właśnie tak sądzę. Teraz już prawie nikt w ten sposób muzyki nie tworzy, trudniejsza mozaika dźwięków, barw i znaczeń w muzyce rozrywkowej mało kogo interesuje. Tylko proszę nie zrozumieć, że Paul czyni jakieś „pozory intelektualne” i nudzi! Są całkiem ostre bluesy, ballady, również takie bez słów. Owszem, niektórzy mogą tę płytę umieścić w przegródce „ambient”, jednak odejście od prostej linii melodycznej w kilku utworach nie umniejsza ich piękna. Simon ma poczucie humoru, choć rechotu z pewnością nie wzbudza. Instrumentarium momentami niezwykłe. Poza jego ulubionymi instrumentami afrykańskimi słychać też peruwiański cajun. Najbardziej fascynujące są jednak instrumenty stworzone przez Harry’ego Partcha, miłośnika skali mikrotonowej, gdzie 12 dźwięków w oktawie zamieniono na 43! A jeszcze Paul Simon, czy może producent krążka, Roy Halec, zaprosił Włocha ukrywającego się pod pseudnimem Clap! Clap!, wykonawcę elektronicznej muzyki tanecznej, do uzupełnienia afrykańskich rytmów na jego modłę. Zaledwie 11 utworów, ale pięknych! Niestety, Paul Simon mówi głośno, że to jego ostatni krążek i ostatnia, związana z jego promocją trasa koncertowa w życiu. Tym bardziej zasługuje na Państwa uwagę!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.paulsimon.com
Recenzja ukazała się w numerze 8/2016 miesięcznika Muzyk.