Wiadomo, składanka składance nierówna. Zdarza się, że niektóre z nich zajmują, pomimo powszechnej znajomości materiału na niej pomieszczonego, poczesne miejsce w dyskografii gwiazd, choć uczciwie mówiąc większość przepada w mrokach niepamięci. Paul McCartney już po raz czwarty postanowił zmierzyć się z kompilacją własnych kompozycji. Dotychczasowe wychodziły co najmniej nieźle, ale tegoroczny jego wybór oceniam jako wyjątkowo udany. Na pytanie jakimi kryteriami kierował się przy doborze utworów, odpowiedział bardzo prosto. Po pierwsze, miały to być jego kompozycje, które powstały już po rozpadzie The Beatles. A po drugie, Paul zebrał tu wszystkie najbardziej przez siebie ulubione utwory. „Kiedyś zacząłem rozmawiać z chłopakami o naszych wspólnych albumach. Doszliśmy do wniosku, że każdy z nas, a ja szczególnie, mamy piosenki do których często wracamy, rozrzucone po różnych krążkach. Czy nie lepiej byłoby zebrać je razem i mieć stale pod ręką? Liczyłem na to, nie ukrywam, że znajdzie się sporo moich fanów, których taki właśnie, mój osobisty wybór zainteresuje”. Wiedział co mówi, bo kompilacja od momentu wydania cieszy się ogromną popularnością wszędzie na świecie. Wyszła w kilku różnych wcieleniach. Box czterech płyt analogowych zawiera 41 utworów. Standardowa wersja albumu CD składa się z dwóch krążków, na którą złożyło się 39 nagrań, ponad dwie godziny muzyki. Wersja Deluxe CD to już cztery płyty i aż 67 przebojów! Ja znam podstawową wersję CD. Trudno czepiać się wyboru tych, a nie innych utworów, wobec wspomnianego przeze mnie klucza można go tylko zaakceptować, bądź odrzucić. Uważam go za co najmniej bardzo interesujący. Są tu nagrania, które znalazły się na pierwszej solowej płycie z 1970 roku, jak i remiksy powstałe zaledwie kilka miesięcy temu, do wyboru do koloru. Paul McCartney jest autorem zupełnie niebywałej ilości hitów, a jego koncerty dowodzą, że właściwie wszystkie z nich dziesiątki tysięcy widzów śpiewają razem z nim. Jeśli wierzyć jego słowom, sam był ogromnie zaskoczony różnorodnością tego, co napisał i wykonał. Rzeczywiście, zestaw robi wrażenie tym większe, że rzeczy nieudanych tu nikt nie znajdzie. Takie zresztą spod jego ręki nie wychodziły, Paul słusznie uchodzi za twórcę piosenek z najwyższej półki. Oczywiście nie wszystkie napisał sam. Choć przy komponowaniu nie korzystał z niczyjej pomocy, znaczną część tekstów zlecił wypróbowanym przyjaciołom. Taka olbrzymia ilość utworów łączy się z ogromnym niebezpieczeństwem uwidocznienia wszelkich braków wykonawczych i aranżacyjnych. A jednak słucha się tego świetnie. Pierwszy raz mogłem to uczynić podczas długiej jazdy samochodem, genialna rzecz! Cienia nudy, powielania się pomysłów, bezmyślnego walenia w gitary nie ma! Poza jego grupami The Wings i The Fireman, gościnnie śpiewają tylko Stevie Wonder („Ebony and Ivory”, remiks z 2015 roku) oraz Michael Jackson („Say Say Say”, także ubiegłoroczny remiks). Jest też moja ulubiona ostatnio piosenka, „My Valentine”. Świetna dawka Paula McCartneya!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.paulmccartney.com
Recenzja ukazała się w numerze 8/2016 miesięcznika Muzyk.