Ostatnimi laty Sting chodził muzycznie bardzo różnymi drogami. Jakkolwiek by je nazwać, z całą pewnością nie były ze sobą spójne i w żadnym wypadku nie nawiązywały do złotego okresu tego utytułowanego autora i wykonawcy. Muzyki dynamicznej, przebojowej i melodyjnej było na nich malutko. Nawet jego zaprzysięgli zwolennicy wzruszali ramionami, radząc przeczekać gorszy okres twórczości idola. Kilka miesięcy temu zaczęły pojawiać się informacje o nowym krążku studyjnym Stinga, który miał świadczyć o powrocie może nie tyle do korzeni, czyli do estetyki The Police, ile bardziej do materiału przypominającego muzyczny rock. W końcu nowość stała się ciałem w listopadzie, budząc zrozumiałe zainteresowanie. Sam tytuł dwunastego solowego albumu artysty ma związek z adresem nowojorskiego studia w Hell’s Kitchen, z którego Sting korzystał przy jego nagraniu. Najkrócej, zaproponowany materiał można określić jako fuzję rocka i popu, z przewagą tego drugiego. Bardzo dobry, dynamiczny i z pewnością przebojowy pierwszy utwór, „I Can’t Stop Thinking About You”, nie stał się forpocztą następnych, utrzymanych w podobnym duchu. Szkoda, bo choć piosenki są z pewnością ciekawe, mnie osobiście jakoś nie porywają.
Wśród dziesięciu utworów Sting napisał samodzielnie trzy, oczywiście we wszystkich pozostałych jest współautorem. Rzecz jasna znalazło się miejsce na złożenie hołdu zmarłym ostatnio kolegom. Kompozycja „50,000” została podobno napisana w ciągu nocy po śmierci Prince’a. Sporo miejsca, jak zwykle, poświęcił Sting dywagacjom i balladom o życiu, o miłości. Myślę, że twórcy tego albumu chcieli zadowolić fanów Stinga z różnych okresów jego twórczości. Jednak to nie takie łatwe zadanie, pomimo zatrudnienia znakomitego producenta, w dodatku także muzyka i autora, w przeszłości współpracującego między innymi z Madonną i Lady Gagą, Martina Kierszenbauma. Doceniam robotę aranżera, kilkunastu świetnych muzyków i wreszcie trudno nie zauważyć, że Sting w dalszym ciągu naprawdę potrafi śpiewać. Tu się nic nie zmieniło, od strony profesjonalnej całemu albumowi naprawdę nie można czegokolwiek zarzucić. „Stingolodzy”, pokaźne grono obecne w całym świecie wiedzą swoje, zatem ten krążek i tak natychmiast kupili, znalazł się przecież na listach przebojów wielu krajów, natomiast całej reszcie zalecam przedtem przesłuchanie tego albumu.
Tekst: Marcin Andrzejewski