Lubię płyty wokalisty i gitarzysty Keb’a Mo’. Ten bluesman unikając dosłowności swojej stylistyki dźwiękowej łączy w sobie właściwy sposób jej atrybuty z soulem, folkiem i rhythm and bluesem. Efekt, jaki uzyskuje z tego mariażu, nie posiada wprawdzie siły jego komponentów, ale posiada szczególną szlachetność i elegancję. I wyzwala pozytywne wibracje. Tak też prezentuje się nagrany w zeszłym roku „The Reflection”. Ale charakteryzuje się też – co było dla mnie tylko kwestią czasu – jeszcze bardziej komercyjnym przesłaniem, utrzymanym w szczególnie wyrafinowanej opcji smooth jazzu. Zresztą trudno się temu dziwić, gdy towarzyszy liderowi plejada doskonałych muzyków sesyjnych, wśród których są, m.in. perkusista John Robinson, basiści: Marcus Miller, Freddie Washington i Victor Wooten oraz klawiszowiec Gregg Phillinganes. W dwunastu utworach zamieszczonych na albumie pojawiają się czytelne odwołania do estetyk Quincy Jonesa, Toma Scotta i zespołu Steely Dan. Ale to nie jest w żadnym przypadku uproszczona – a znana z telewizyjnych programów – szopka bezmyślnego papugowania oryginałów. To jest, dla kontrastu, mocno przefiltrowana przez osobowość Keb’a Mo’, pochwała wizji muzycznej twórców o świadomości i wrażliwości niedostępnej większości śmiertelnikom. Dobrze się słucha tych kompozycji posiadających jasno nakreślone rytmy i harmonie oraz, co najważniejsze, możliwe do zapamiętania melodie. One pulsują, kołyszą i nie drażnią prymitywizmem. A to czyni z nich dzisiaj wręcz ewenement godny najwyższych pochwał. Żeby jednak być całkowicie szczerym w sumarycznej ocenie, muszę dodać, że w latach osiemdziesiątych XX wieku nie byłyby one propozycją aż tak wyjątkową.
Tekst: Piotr Kałużny
Strona internetowa artysty: kebmo.com
Recenzja ukazała się w numerze 4/2012 miesięcznika Muzyk.