Kiedy ponad cztery dekady temu Emmylou Harris pojawiła się w klubach folkowych Nowego Jorku i Waszyngtonu, nic nie wskazywało, że to początek drogi do wielkiej kariery. Ot, jeszcze jedna ładna dziewczyna o miłym głosie, śpiewająca piosenki innych. Być może tak właśnie byłoby, gdyby nie poznała Grama Parsonsa, muzyka, wokalistę, a przede wszystkim autora piszącego dla grup The Byrds i The Flying Burrito Brothers. To spotkanie miało się stać dla młodziutkiego dziewczęcia punktem zwrotnym w jej spojrzeniu na muzykę i wartość słowa. Napisała swe pierwsze piosenki, dołożyła kilka innych i wydała je na debiutanckim albumie „Gliding Bird”. Kilka lat później miała już własny zespół akompaniujący, The Hot Band, złożony z genialnych muzyków i wokalistów. Obdarzona wysublimowanym, delikatnym głosem, niezwykle pracowita i piękna, zawsze pięła się w górę. Dziś ma w dorobku aż dwanaście nagród Grammy, trzy przyznane przez Country Music Association, a także członkostwo w American Academy of Arts and Sciences i tytuł doktora honorowego Berklee College of Music. Jej najnowszy album, „Hard Bargain”, ukazał się z końcem kwietnia. Piosenkarka nagrała go niemal z marszu w połowie ubiegłego roku w absolutnie minimalnym składzie wykonawczym. Ona sama śpiewa i gra na gitarze. Producent krążka i aranżer, Jay Joyce, jest multiinstrumentalistą, wziął się zatem za gitary, fortepian i mandolinę. Trzecim i ostatnim muzykiem jest Giles Reeves, który potrafi grać na każdym instrumencie, a tu udowodnił swoje umiejętności za pomocą między innymi wibrafonu, organów, syntezatora i dziesięciu mniej lub bardziej dziwnych wynalazków, z przeszkadzajkami włącznie. Okazało się, że pan Joyce zna się na robocie aranżera doskonale, potrafił z takim małym składem wykonawczym wyczarować prawdziwe cuda i aż trudno uwierzyć, że tej trójki nikt nie wspomagał! Osiem piosenek na krążek napisała sama Emmylou. Co prawda podkreśla niejednokrotnie, że proces twórczy nie przychodzi jej zbyt łatwo, ale czasem ma zbyt dużą potrzebę podzielenia się własnymi przemyśleniami. Jeden utwór, „The Road”, poświęciła wspomnianemu już przeze mnie Gramowi Parsonsowi, a „Darlin’ Kate” jest opowieścią o przyjaciółce, Kate McGarrigle, pokonanej przez raka piosenkarce, która kiedyś z nią współpracowała. Do trzech utworów teksty napisał Will Jennings, piekielnie zdolny i pracowity autor, który współpracuje chyba z połową wybitnych piosenkarzy amerykańskich, żeby wymienić B.B. Kinga, Erica Claptona, Dionne Warwick, Steve’a Winwooda, Whitney Houston, Joe Cockera czy Joe Sample. Za tekst piosenki „My Heart Will Go On”, napisanej do filmu „Titanic”, otrzymał Oscara. Z kolei tytułowy utwór Rona Sexmitha jest już od dawna niezwykle znanym coverem, a wyjątkowo krótką listę autorów wyczerpuje jeszcze aranżer, Jay Joyce. Płyta utrzymana jest w konwencji folkowo-countrowej, najbardziej charakterystycznej dla artystki. Być może czas odrobinę stępił niepospolite wibrato jej głosu, ale Emmylou Harris jak zwykle wzrusza i bawi, opowiadając o tym, co w gruncie rzeczy dotyczy każdego ze słuchaczy. Tych trzynaście udanych i poruszających piosenek słucha się „jednym tchem”, to taka płyta, jakiej się nie da łowić jednym uchem, robiąc inne czynności. Poza tym szkoda by było, bo rzadko ma się możliwość obcowania z muzyką tak piękną i dojrzałą.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: www.emmylouharris.com
Recenzja ukazała się w numerze 7/2011 miesięcznika Muzyk.