Podobno kilka lat temu Robert Plant zatelefonował do Alison Krauss, powiedział, że właśnie przesłuchał jej nową płytę i marzy, by zaśpiewali w duecie. Potem spotkali się i zaśpiewali improwizowany duet na gali poświęconej twórczości Leadbelly’ego. Być może z całego planu nic by nie wyszło, gdyby nie T Bone Burnett, świetny gitarzysta, także wokalista i autor piosenek, ale nade wszystko producent wielu albumów ogromnie znanych wykonawców, reprezentujących rock, pop, country i folk. Jednym z jego klientów był na przykład Roy Orbison. To on doprowadził całe dzieło do wspaniałego finału. Od razu powiem, że chwała mu za to, bo stworzył jeden z najlepszych albumów ostatnich kilkunastu miesięcy. Oczywiście nic nie powstałoby bez woli dwojga najbardziej zainteresowanych. Robert Plant rzeczywiście miał ochotę na nagranie łagodnego, akustycznego albumu z piosenkami zakorzenionymi w amerykańskiej tradycji muzycznej, a Alison Krauss nie trzeba było w żadnym wypadku do wspólnego pomysłu długo przekonywać. Nawiasem mówiąc Krauss ostatnio jest niezwykle zapracowaną osobą, ledwie kilka miesięcy temu ukazał się jej album, zdążyła też wystąpić gościnnie na kilku płytach innych wykonawców, poza tym koncertuje, nie tylko zresztą ze swoim zespołem Union Station. Ale o czym mowa! Skoro ma się za sobą 36 lat, miliony sprzedanych płyt i 20 nagród Grammy, a łaskawy los zsyła jako muzycznego partnera piosenkarza-legendę z Led Zeppelin, który pojawił się na 200 milionach sprzedanych krążków, czy można powiedzieć nie? Spośród trzynastu piosenek ostatecznie nagranych, większość stanowi klasyka folku i country. Znalazły się tu utwory Phila i Dona Everly, Sama Philipsa, Gene Clarka, Naomi Neville, Townesa Van Zandta, Mela Tillisa. Jest także utwór tradycyjny „Your Long Journey”. Wśród takich autentyków zaproponowano też pozycje napisane przez Toma Waitsa, także podopiecznego Burnetta i jedną samego Roberta Planta, napisaną w trzyosobowym kolektywie. Jednak o atrakcyjności albumu przesądziły niezwykle ciekawe i różnorodne aranżacje. Celowo pomieszano style i konwencje, tworząc smakowite kąski dla wszystkich słuchaczy. Co więcej, taki zamysł zmusił oboje wokalistów do wchodzenia na nowe dla siebie pole penetracji artystycznych i poszukiwania środków dotychczas im nieznanych. Bardziej przełamywać się musiał Plant. Interesowała go zawsze inna muzyka, jego głos daleki jest od wokalistów uprawiających folk, a zwłaszcza country, ale jednak poradził sobie na swój sposób bardzo dobrze. Dla Krauss to też nie był spokojny spacerek z górki, raczej wyprawa w deltę Mississippi, a nie Nashville, ale przecież się udało. Jestem przekonany, że doświadczenia wyniesione z pracy nad „Raising Sand” będą im mocno procentowały w przyszłości. Nie wszystko śpiewają razem, w połowie utworów słychać tylko jeden głos, ale Alison często grała na skrzypcach, gdy starszy kolega odpoczywał. Imponuje ich doskonałe porozumienie między sobą, współbrzmienie głosów, to po prostu znakomici profesjonaliści. W rezultacie pozornie odległe o lata świetlne światy muzyczne okazały się całkiem bliskie, a płyta wydaje się ponadczasowa, a już z pewnością trudna do jakiegokolwiek zaszufladkowania! Czy można się zatem dziwić, że ten album znajduje się na listach najlepiej sprzedających się krążków jednocześnie w kategorii pop, country i rocka? Ogromnie podobała mi się bardzo skupiona i nastrojowa wersja walca „Through The Morning, Through The Night” Gene Clarka, tego od grupy The Byrds, tu przedstawiona jako dialog kochanków. Podobna w charakterze jest również „Killing The Blues” Roly Salley’a. Pięknie zabrzmiał ludowy temat „Your Long Journey”, przypowieść o życiu z którego w każdej chwili może odwołać nas Pan, więc nie warto marnować go na kłótnie. Na autoharpie gra w nim Mike Seeger, przyrodni brat Pete’a, największej legendy amerykańskiego folku. Bardzo słusznie T Bone Burnett zdecydował o kameralnym i akustycznym składzie muzyków. On sam obsługuje większość gitar, poza tym słychać jeszcze akustyczny bas, banjo, perkusję, skrzypce i gitarę stalową, na której gra jeden z najlepszych specjalistów w Nashville, Gregory Leisz. Niezależnie od tego jaka muzyka Państwa interesuje najbardziej, proszę kupić ten krążek, nic lepszego w ostatnich miesiącach się nie ukazało!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się pierwotnie w numerze 2/2008 miesięcznika Muzyk.