Wybitna poetka, Halina Poświatowska, na skutek tragicznych doświadczeń z dzieciństwa, całe swoje króciutkie życie zmagała się z chorym sercem, które odmówiło jej ostatecznie posłuszeństwa tuż po trzydziestce. Tej wyjątkowo zdolnej, wrażliwej osobie, los nie szczędził okrucieństw. Wiedziała, że ma mało czasu i traktowała poezję jako substytut normalnego, zdrowego życia i najważniejszą dla siebie formę komunikacji ze światem. Są w tych wierszach głębokie przemyślenia filozoficzne, opowieści o życiu i śmierci, czasem zapis cierpienia, ale także miłości, nawet erotyki. Nie znam żadnego jej wiersza banalnego, o niczym. Podobno wierszami Poświatowskiej Joanna Bejm zainteresowała się się już w liceum, ale pokochała zdecydowanie później, gdy dojrzała do nich i dostrzegła cały ich złożony sens. Postanowiła niektóre z nich opatrzyć muzyką i śpiewać. Rafał Stępień, utalentowany pianista, aranżer i producent muzyczny, do którego trafiła, zgodził się na uczestnictwo w takim projekcie. Muzykę do dwóch wierszy napisała sama, reszta jest wspólnym dziełem jej i skrzypka Marcina Skaby, których czasem wspierał jeszcze gitarzysta, Sebastian Iwanowicz. Wydaje się, że pani Joanna nie mogła trafić do lepszego muzycznego towarzystwa, ponieważ trudno sobie wyobrazić, żeby tak piękne, ale jednocześnie niejednoznaczne i trudne w odbiorze wiersze, mogły znaleźć lepszą oprawę, niż jazz. Czasem to smooth jazz, bywa też, że lekko elektroniczny pop przyprawiony odrobiną folku. Właśnie te delikatne i jednocześnie różne w swym metrum, nawet w obrębie jednej kompozycji, momentami jakby lekko improwizowane frazy, pozwoliły przenieść tę poezję w inny wymiar i nadać jej przez to dodatkowe, uniwersalne znaczenia. Idealnie sprawdza się ciepłe, bardzo akustyczne, powiedziałbym nawet kojące brzmienie zespołu, jakie w zderzeniu z dramatycznym tekstem nabiera powietrza, dając możliwość rozważań, od których nikt z nas nie jest wolny. W tym kontekście świetnym pomysłem pana Rafała, było wzbogacenie brzmienia jego podstawowego tria o skrzypce, dwie gitary, trąbkę i perkusjonalia. Oczywiście wszystkie działania aranżera i muzyków mogły tylko wspomóc główną interpretatorkę, ponosząca w tej sytuacji największe ryzyko. Z całą pewnością Joanna Bejm wygrała. Jest powściągliwa i śpiewa te wiersze tak jak trzeba, prosto, bez żadnych zbędnych udziwnień, dając bezwzględne pierwszeństwo logice tekstu, a jednocześnie pozwalając słuchaczom na szukanie własnych znaczeń. Dzięki niej, ale także wszystkim twórcom tego krążka, powstała przypowieść o cierpieniu, miłości, szczęściu i nieszczęściu, o sensie życia i o odchodzeniu. Nie sądzę, by ten album stał się przebojem, ale dla wrażliwców to pozycja obowiązkowa.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: joannabejm.pl
Recenzja ukazała się w numerze 2/2020 miesięcznika Muzyk.