Jak mi miło, że Grzegorz Tomczak, którego ogromnie cenię, nie próżnuje! Sam pomysł wydawał się zresztą oczywisty, bo skoro ostatnio były opowieści o kobietach, musiały nastąpić opowieści o mężczyznach. Taki awers i rewers. Instrumentaliści pozostali ci sami, a obok Grzegorza kolejny raz stanęła Iwona Loranc. Cały ten „podmiot wykonawczy” sprawia wrażenie, jakby oddychali jednym powietrzem, przynajmniej podczas pracy nad tym krążkiem. Rozumieją się w pół słowa, na skinienie głowy, czego najlepszym dowodem jest wspólna aranżacja większości utworów. Poza wykorzystaną jeden raz świetną muzyką Mirosława Czyżykiewicza, całość jest oczywiście dziełem Tomczaka. To wybitny poeta, posiadacz mojej prywatnej kategorii Q, mający wyjątkowy dar myślowego skrótu, piszącego głównie obrazami. Część tematów jest zwyczajnie z życia wzięta, inne wydają się zapisem stanu uczuć różnych spotkanych, jak i wymyślonych bohaterów. Jak zwykle nie ma u niego zbędnego słowa, i ta jego dyscyplina pisania jest dla mnie w naszej piosence zjawiskiem wyjątkowym. Nie znam żadnego kiepskiego, czy też puszczonego tekstu jego autorstwa. W całkowitej zgodzie ze słowem podąża muzyka, jak to z reguły w przypadku najlepszych śpiewających poetów prosta, ale nigdy nie prostacka. Mam wrażenie, że tu poświęcono jej więcej uwagi, niż bywało to na poprzednich krążkach Tomczaka, o różnych rytmach i charakterze, a przede wszystkim bardziej rozbudowanych aranżacjach. Znalazło się miejsce nawet na coś, co w refrenie przypomina ukraińską dumkę („Wilki”). Niby wykorzystano tylko kilka akustycznych instrumentów, uzupełnionych gitarą elektryczną, organami Hammonda i „instrumentami wirtualnymi”, ale wszystko jest w najmniejszych detalach przemyślane od początku do końca. No cóż, Tomczak ponownie zaangażował naprawdę wybornych fachowców: Dawida Troczewskiego grającego na klawiszach, Zbigniewa Wrombla na kontrabasie, akordeonistę Jarosława Buczkowskiego i śpiewającego gitarzystę, Grzegorza Kopalę. Większość piosenek wykonywana jest wspólnie, kilka śpiewa sam autor, a Iwona Loranc ma tym razem mniejsze wyzwania wokalne, choć jak zawsze jej udział jest bardzo znaczący. Oczywiście są i chórki a w jednym utworze śpiewają obaj panowie Grzegorzowie. Nie potrafię powiedzieć, które utwory uważam za najlepsze, musiałbym podać piętnaście tytułów. To jest, jak się czasem mawia, niezwykle klimatyczny album, taki, który powinno się zawsze słuchać od początku do końca, najlepiej z lampką wina. Momentami wzruszający, momentami dramatyczny, czasem śmieszny, a zawsze prawdziwy. Jak samo życie!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: www.iwonaloranc.pl
Recenzja ukazała się w numerze 3/2020 miesięcznika Muzyk.