Zacznę standardowo – początek nowego roku, podsumowanie poprzedniego. Chcąc nie chcąc poddajemy się refleksjom. I dobrze. W moim przypadku głównym wątkiem tych przemyśleń jest głębokie przekonanie, że praca na wielu płaszczyznach to mój żywioł i choć permanentnie nie mam czasu na nic i wszyscy mi mówią – Mariusz wyhamuj, trochę zwolnij – chyba nie chcę żyć inaczej, póki sił…
To był naprawdę bardzo pracowity rok. Objęcie dwóch poważnych funkcji – prezesa Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego i kierownika Katedry Muzyki Jazzowej i Rozrywkowej na Wydziale Artystycznym UMCS w Lublinie, no i oczywiście, może przede wszystkim, granie na basie. O całym managemencie koncertowym, załatwianiu, organizowaniu, bookowaniu, negocjacjach honorariów (tego nie cierpię), wysyłaniu materiałów, riderów nie wspomnę. A, jeszcze płyty, wprawdzie w 2019 roku mój Confiteor nie wydał żadnej nowej, ale Nahorny Trio „Ballad Book – Okruchy dzieciństwa” jeszcze ciepłe, a i inne pozycje też wymagają opieki. No i to, co robię właśnie teraz, czyli pisanie felietonów. Nie ma z czego zrezygnować. Wszystko lubię i wszystko jest ważne. Trochę się przy okazji usprawiedliwię, że mniej udzielam się w Radio JAZZ.fm z moim Jazzem dla ludzi… Już naprawdę nie mam kiedy, ale obiecuję poprawę.
Nie narzekam, nie skarżę się, nie użalam nad sobą. Tak chciałem i chcę nadal. Czasem pomarudzę najbliższym, pobiadolę i mi przechodzi, niestety muszą to znosić. Chyba się już przyzwyczaili do tej mojej dysfunkcji.
Teraz wątek nieco w bok, choć bardzo à propos. Taka volta. Już dawno chciałem o tym napisać. Często różne osoby, znajomi pytają, co robię, jakie plany, jakie koncerty, gdzie itp. Zauważyłem, że gdy mówię o wyjazdach, zwłaszcza dalekich, kiwają głowami z aprobatą, często wręcz z zazdrością. Od dawna wiem, co za tym się kryje. Otóż, oni myślą, że nasze podróże koncertowe to jest to samo, co ich wyjazdy na wakacje. Są przekonani, że mamy nie wiadomo ile czasu na zwiedzanie, „hangowanie”, że to jest frajda i wypoczynek. Nikt nie wie, że często po wielu godzinach szoferowania trzeba rozstawić instrumenty, zrobić soundcheck, często nie starcza czasu na pójście do hotelu, relaks, regenerację. Potem artysta ma być kreatywnym, pełnym energii twórcą. Szczęśliwym jazzmanem. Czasem jest naprawdę ciężko.
Ktoś może spytać – po co my to robimy? Ano jest bardzo proste wytłumaczenie. Myślę, najtrafniej opisał to David Ackert w Backstage Magazine. Już go cytowałem ale to tak ważne, że pozwolę sobie zrobić to ponownie. Nic dodać, nic ująć (nie znam daty publikacji, znalazłem w necie. Jeśli ktoś to wytropi, proszę o kontakt). Oto co napisał: Wokaliści i muzycy to najbardziej zdeterminowani, odważni ludzie na świecie. W jednym tylko roku radzą sobie z większym odrzuceniem niż większość ludzi w ciągu całego życia. Każdego dnia mierzą się z finansowym wyzwaniem wynikającym z bycia freelancerem, z brakiem szacunku tych, którzy uważają, że powinni zabrać się za jakąś prawdziwą robotę i ze strachem o własną zawodową przyszłość. Każdego dnia muszą ignorować fakt, że to czemu poświęcili życie, może się okazać bańką mydlaną. Z każdą nutą napinają się emocjonalnie i fizycznie, ryzykując krytykę i osąd. Z każdym mijającym rokiem, wielu z nich patrzy jak rówieśnicy osiągają kolejne kamienie milowe normalnego życia – samochód, rodzinę, dom, oszczędności na koncie. Dlaczego? Ponieważ muzycy i wokaliści są gotowi poświęcić całe życie dla chwili, w której melodia, tekst, akordy, interpretacja poruszą duszę słuchacza. Wokaliści i muzycy to istoty, które skosztowały nektaru życia w tym krystalicznym momencie, gdy ich twórczy duch wylał się na słuchaczy i dotknął serc. W tym momencie są bliżej magii, Boga i doskonałości niż ktokolwiek inny. I w głębi serca wiedzą, że to właśnie jest warte poświęcenia choćby i tysiąca żyć.
Wszystko jasne. I to jest przesłanie na nowy, 2020 rok. Wszystkiego najlepszego.
Tekst: Mariusz Bogdanowicz
Internet: www.mariuszbogdanowicz.pl
Felieton ukazał się w numerze 1/2020 miesięcznika Muzyk.