Moim zdaniem Plant jest jak wino: im starszy, tym ciekawszy. Pomysłów mu nie brakuje, a w dodatku ma wystarczające możliwości artystyczne i techniczne, żeby je zrealizować. Jego się nie da zaszufladkować, bo co rusz zmienia kierunki zainteresowań. „Lullaby and…” zawiera dziewięć jego własnych utworów, a zaczyna się niespodziewanie bluegrassowym standardem, „Little Maggie”. Od razu powiem, że w tym wypadku nie ma on nic wspólnego z tradycją jego wykonań, bo na tym albumie wszystko jest inne i zaskakujące. Całość jest udaną próbą połączenia bluesa, rocka, brytyjskiego folku i world music w arcyciekawy, wspólny tygiel. Momentami wtrąca się country, obok którego pobrzmiewają dźwięki z Massive Attack, a nawet Led Zeppelin. Słychać natychmiast, że Plant jest od dziesięcioleci zafascynowany muzyką pochodzącą z Afryki Północnej, choć korzysta z niej nie wprost. Wyszła z tego naprawdę zadziwiająca, piękna muzyka. Jak wiadomo, Robert powszechnie uważany jest za jednego z najlepszych wokalistów rockowych świata, ale tu jego głos, choć bez wątpienia mocny i osadzony, brzmi tak, jakby wokalista nie rozporządzał górnymi dźwiękami. Zabieg bez wątpienia świadomy. Grupa akompaniująca mu już poprzednio, Strange Sensation, na potrzeby tego krążka trochę odmieniona, nazywa się teraz The Sensational Space Shifters. Współpracuje z szefem idealnie, w dodatku stanowi zespół wyjątkowo zdolnych instrumentalistów, grając na kilkunastu różnych instrumentach. Artysta sam wziął odpowiedzialność w swoje ręce i wyprodukował ten album. Bardzo słusznie, bo nikt nie zrobiłby tego tak dobrze, jak on sam. Krążek podobał mi się od razu, ale im dłużej go słucham, tym więcej smaczków w nim wyłapuję. Powiem nawet po cichu, że jestem szczerze zadowolony z powodu definitywnego rozpadu Led Zeppelin, bo dzięki temu Robert Plant może się zająć swoimi własnymi projektami, które są naprawdę twórcze!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.robertplant.com
Recenzja ukazała się w numerze 12/2014 miesięcznika Muzyk.