Należę do pokolenia, które plackiem padało na samo wspomnienie nazwiska Erica Claptona, to był jeden z największych guru każdego gitarzysty i miłośnika rocka. Wielu moich kolegów, dziś uznanych lekarzy czy inżynierów, za czasów szkolnej młodości z mozołem uczyło się fragmentów jego solówek. Potem przyszli inni, być może lepsi, ale sentyment pozostał, bo jak nie lubić cząstki własnej młodości? „Forever Man” stwarza idealną szansę powrotu wspomnień, bo to aż 51 wybranych nagrań idola z całej jego solowej kariery, dokonanych dla uczczenia 70. urodzin muzyka. Eric na swoje poszedł po unicestwieniu grupy Blind Faith, gdy w 1970 roku ukazała się jego solowa płyta, „Eric Clapton”. Nagród, moim zdaniem wielce zasłużonych, zebrał jak mało kto w rockowym świecie, a na dodatek magazyn „Rolling Stone” umieścił go na drugiej pozycji najlepszych gitarzystów wszech czasów. Pierwszym jest oczywiście Jimi Hendrix. Tegoroczny wybór został podzielony między trzy kompakty, opatrzone tytułami „Studio”, „Live” i „Blues”. Rozdział w pełni logiczny i porządkujący wiedzę o dokonaniach artysty na różnych polach. O doskonałe, a przy tym niezwykle popularne nagrania Claptona nietrudno, na każdym z trzech krążków są utwory rewelacyjne. Każdy znajdzie coś dla siebie, trudno mi wyrokować, czy „Tears In Heaven” jest ciekawszy od „Change The World”, albo superprzeboju „Layla”. Gdybym jednak miał wskazać moje ukochane nagrania z albumu, wymieniłbym przede wszystkim duety, których zebrano całkiem sporo. Najważniejszy, to „Key To The Heaven” z B.B. Kingiem, nieprzypadkowo ostatni z całej kompilacji. Z królem pojawiły się też jeszcze, „Riding With The King” i „Hold On I’m Coming”. J.J. Cale przyczynił się do sukcesu „Anyway The Wind Blows” i „Sportin’ Life Blues”, a Steve Winwood błysnął z Claptonem śpiewając „Them Changes” i „Presence Of The Lord”. Dopiero jak się słucha takiej komasacji przebojów mistrza wiadomo, za co otrzymał aż 19 nagród Grammy i dlaczego aż trzykrotnie był wprowadzany do Rock&Roll Hall of Fame (najpierw samodzielnie, później z grupami Yardbirds i Cream)! Przyznaję, dla mnie Eric jest przede wszystkim gitarzystą, jego śpiewanie cenię sobie zdecydowanie mniej, ale tego się nie da od siebie rozdzielić. Blues, rock, rock&roll, czasem nawet pop, ten artysta jest dobry we wszystkim, za co się bierze. Congratulations, Mr. Clapton!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.ericclapton.com
Recenzja ukazała się w numerze 9/2015 miesięcznika Muzyk.