Od dobrych kilkudziesięciu lat muzyki się nie tylko słucha, ale jest się nią atakowanym. To efekt realizowania tezy speców od reklamy twierdzących, że odpowiednio dobrana materia dźwiękowa inspiruje pozytywne emocje w społeczeństwie. I według tego przeświadczenia, z chwilą gdy w miejscach publicznych zaistnieje, albo sącząca się, albo „bombająca”, muzyka – wybór opcji zależy od widzi mi się właściciela danego obszaru przestrzennego – to potencjalni petenci, lub klienci, szybciej i z większą radością spełnią kierowane wobec nich oczekiwania. Bo będzie im milej. Zatem, zgodnie z tym spostrzeżeniem, twórczość akustyczna może doskonale spełniać funkcje marketingowe. Niestety, sama muzyka na tym traci. Banalizowanie wartości muzycznych ma długotrwałe, negatywne konsekwencje. Bierne słuchanie twórczości dźwiękowej, sprowadzonej do roli tła akustycznego, przynosi wielkie szkody. Mentalne, emocjonalne i kulturalne.
Coraz więcej osób nie słucha muzyki z potrzeby, nie mówi o jej jakości i nie docieka jej wartości. Przestają obowiązywać jakiekolwiek kryteria artystyczne, a zastępują je sensacje, którymi karmią się tabloidy. Kompozytorem może być abnegat muzyczny – nieznający nawet nut, ale za to mówiący o sztuce dźwięków z ogromną elokwencją i filozoficzną zadumą – który z nagrań profesjonalistów powycina dowolne fragmenty, popsuje je w komputerze, poskłada w dowolnej kolejności i nazwie swoją twórczością. Recitale i koncerty dają kolekcjonerzy płyt posiadający sprzęt odtwarzający, mikrofon, tupet i wiedzę o posiadanych zasobach fonograficznych. Wybitnymi kompozytorami mogą być autorzy infantylnych melodyjek opracowanych za godziwe profity przez zawodowych aranżerów i wykonane przez świetnie improwizujących instrumentalistów.
W pierwszym dwudziestoleciu XXI wieku muzyki raczej się nie słucha z własnej woli. O wiele częściej ma się z nią do czynienia podczas robienia zakupów, oglądania telewizji, czy jazdy samochodem. Służy też doskonale do izolacji akustycznej. Gdy pojawia się potrzeba takowej, wkłada się słuchawki-stopery w uszy i odtwarza „empetrójki”.
Oczywiście, oprócz wyszczególnionych wyżej okoliczności zmuszających do obcowania z muzyką, istnieją jeszcze nadal inne, zdecydowanie bardziej tolerancyjne. To one pozwalają nadal, nielicznym już co prawda grupom fanów twórczości akustycznej, korzystać z dobrodziejstw muzyki wyłącznie z własnej potrzeby. Z tym, że ta forma konsumowania twórczości dźwiękowej jest aktualnie rzadkością porównywalną z pisaniem ręcznym. Stanowi już przysłowiową oazę na pustyni barbarzyństwa muzycznego. Zresztą preferencje stylistyczne i jakościowe owych epigonów słuchania kompozycji dźwiękowych w tradycyjnych kanonach odbiegają znacznie od norm przyjętych i bronionych (do ostatniej kropli krwi) w mediach, centrach handlowych i taksówkach. Im też, z reguły, niepotrzebne są wideoklipy i teledyski do delektowania się muzyką. Taką, jaką kochają i taką, jaką się wzruszają.
W miejscach publicznych dominuje dzisiaj, niestety, muzyczna tandeta. To poniekąd zrozumiałe. Surogaty muzyczne są tanie i łatwo wymienialne. Ich produkcja zajmuje niewiele czasu i nie wymaga większego nakładu środków intelektualnych i interpretacyjnych. Dodatkowym ich atutem jest konsekwentne obniżanie estetycznego i artystycznego progu wymagań odbiorcy. Z tego też powodu, już od wielu lat za „muzykę” uważane są takie, m.in. zjawiska akustyczne, jak np. imitujące pracę maszyn w halach fabrycznych, łomoty wbijającego się w ziemię kafara, czy odtwarzające odgłosy szumiącego oceanu i rejestrujące nawoływania godowe fruwającej fauny.
Aktualnie muzyki się raczej nie słucha, a ogląda. Z tego powodu, gwiazdy popu i rocka mogą seplenić, fałszować, wrzeszczeć, wyć i buczeć, ale nie mogą odbiegać od lansowanych wizerunków urody i mody. Najlepiej, gdy prowokują widzów wszelkimi obscenicznymi zachowaniami i jest im na scenie za gorąco {muszą zrzucać wtedy fragmenty swojej garderoby, a w bieliźnie im coś pęka}.
Mam pełną świadomość, że rysuję obraz dwudziestopierwszowiecznych oczekiwań muzycznych z wielką przesadą. Ale moją intencją jest rozbudzenie niezgody na panującą sytuację. Nie możemy degradować się intelektualnie i emocjonalnie. Nie możemy być pariasami kultury akustycznej. To przecież my, zaraz za narodami Europy Zachodniej, stworzyliśmy warunki dla rozwoju akordyki i przyjęcia systemu nutowego w zapisywaniu muzyki. To my też jesteśmy spadkobiercami wybitnych kompozytorów muzyki i kontynuatorami ich idei twórczych w przyjętym systemie temperowanej wysokości dźwięków.
Słuchamy dzisiaj głównie chłamu muzycznego. Poddajemy się presji, pozornie obowiązujących, norm artystycznych w muzyce. Zadowalamy się odbieraniem fałszerstw akustycznych zamiast obcować z ich autentykami. Dołujemy się estetycznie. Najwyższy czas zatem powiedzieć stop temu procederowi i żądać od naszych reprezentantów naprawy tego stanu rzeczy.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 2/2012 miesięcznika Muzyk.