Dziś zdarzenie raczej reportażowe, choć z dygresjami i refleksją. Wszystko się poprzestawiało, zmieniło i pewnie to jeszcze nie koniec. Ale, jak mawiał Szwejk – „Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”. Nie przechodzę oczywiście do porządku dziennego nad dziesiątkami trosk, bolączek i niestety również patologii, które spowodowała pandemia. Czas pokaże. Panta rhei…
Minęło, dziwne w tym roku, jazzowe lato. O nim chcę napisać. Tylko my muzycy wiemy, co znaczy czekanie na informację, czy odbędzie się długo planowany koncert. Tym bardziej, że już „odwołało się” wiele. Idiotyczna niepewność. Jak się trochę puści wodze wyobraźni, to zaczynają się kotłować pytania – co będzie dalej? Do czego to wszystko doprowadzi? Już o tym pisałem. Można sobie powiedzieć – cieszmy się tym, co jest i tego może nie być. Nie mniej jednak, na dłuższą metę, chyba to nie jest dobra filozofia. Co z planami? Płytami? Projektami wymagającymi długich przygotowań? U młodszych kolegów – z kształceniem? O sprawach życiowych nie wspomnę.
W tej biedzie, wysiłkiem wielu ludzi, organizatorów, działaczy, muzyków, udało się uratować wiele imprez. Nie wymienię tu rzecz jasna wszystkich. Te, które wspomnę proszę traktować raczej jako przykłady, a nie szczególne wyróżnienie. Naprawdę nie chcę być posądzony o kumoterstwo. Nie sposób wiedzieć wszystko – nie uzurpuję sobie takiego daru… Ograniczę się do najbliższego mi jazzowego poletka.
W Chodzieży odbyły się 50. Międzynarodowe Warsztaty Jazzowe Cho-Jazz! Tak, to już tyle lat. Wielka, piękna tradycja. Niesamowita impreza, byłem. Pomimo obostrzeń, było 135 osób! W poprzednich latach – 200. Mierzenie temperatury, przyłbice, jamy na dużej sali, z zachowaniem odległości. Ale morale wysokie! Jako prezes wręczyłem nagrodę PSJ dla Indywidualności Warsztatów. Otrzymali ją bracia Korzeń. Pianista, trzynastoletni Michał i basista, dziesięcioletni Kacper. Proszę mi wierzyć, że oni już grają. Na pewno jeszcze o nich usłyszymy. Dodam tylko, że jako uczestnik byłem w Chodzieży w pamiętnym roku 1980 i niemal prosto z koncertu finałowego, pojechałem pod bramę Stoczni Gdańskiej. Był to dzień podpisania Porozumień Sierpniowych.
W Lesznie – 16. Międzynarodowe Warsztaty Jazzowe. Też nieco mniej uczestników, temperatura i inne atrakcje, ale było świetnie. Wiem z relacji naocznych świadków. Warsztaty, pełne młodych ludzi mają specyficzny klimat. Świetna energia. Iście boyowska „kadź z fermentującym geniuszem”. No i festiwale. Przypominam, nie wymieniam wszystkich!
W stolicy Warsaw Summer Jazz Days, już 29. raz i 26. Międzynarodowy Plenerowy Festiwal Jazz na Starówce. I tu mały prztyczek. Otóż, z uwagi na pandemię, nie można było zaplanować udziału zagranicznych wykonawców. Obydwie imprezy odbyły się polskimi siłami. I co? Okazało się, że można. Udały się wybornie. Był spontan i entuzjazm! Cudze chwalicie, swego nie znacie… Wiele razy apelowałem do naszych organizatorów, aby powściągnęli swoją gigantomanię. Mamy naprawdę mnóstwo wspaniałych zespołów i to u nas, w Polsce, powinny one grać najwięcej. To my powinniśmy je promować, chwalić i dopieszczać. Nikt za nas tego nie zrobi. Nie mówiąc już o tym, że dotacje (nawet te co roku zmniejszane) idą z naszych pieniędzy. Może wreszcie doczeka się to jakiegoś usankcjonowania? Że jeśli pieniądze płyną z budżetu, to jakiś określony (niemały) procent powinien być przeznaczony na polskie zespoły. Proste. Z tego co wiem, w innych krajach tak jest. „Czemu nie wzorują się na zagranicznych?”
No i wreszcie 25. Summer Jazz Festival Kraków. Tu nigdy nie było problemu z proporcjami polskich zespołów do tych „obcych”… Zawsze było to święto polskiego jazzu. I w tym roku wystąpiło prawie sto zespołów. To niesamowite! Chciałbym z pełną premedytacją podkreślić, że poza ogromnym artystycznym aspektem, ten festiwal ma wielki wymiar środowiskowy. Nie ma drugiej takiej imprezy w Polsce. Przez cały lipiec, na wielu scenach występują dziesiątki naszych jazzmanów. Kraków znowu górą. Idąc za Janem Sztaudyngerem „gołębiami wybrukowany” i wiadomo co z tego ma, niemniej jednak, tu, w sensie kulturotwórczym wysforował się na prowadzenie – brawo!
Oczywiście nie chcę nikogo dotknąć, raczej skłonić do refleksji i zainspirować. Znowu na koniec, ku pokrzepieniu – jakoś przetrwajmy ten czas. Niestety, jak wiemy, dużo się zmieni. Tak, jak było, już chyba nie będzie.
Mam jednak nadzieję, że niedługo, gdy ktoś przez przypadek spojrzy na to, co napisałem, pomyśli – dobrze, że już minęło. Mam nadzieję.
Tekst: Mariusz Bogdanowicz
Artykuł ukazał się w numerze 9-10/2020 czasopisma Muzyk.
Felietony Mariusza Bogdanowicza można znaleźć na stronie www.mariuszbogdanowicz.pl.
Zdjęcie główne: Piotr Schmidt podczas festiwalu Jazz na Starówce (fot. Anna Hącia)