Śledzę poczynania Miki Urbaniak z dużą sympatią, nie tylko z powodu szacunku dla jej wspaniałych rodziców, po których niewątpliwie odziedziczyła talent i zamiłowania muzyczne. Oczywiście nie oznacza to, że młoda piosenkarka jest zapatrzona głównie w jazz, najbliższy pani Urszuli i panu Michałowi. Jej ostatni krążek jest niewątpliwie przedsięwzięciem odważnym, może i najtrudniejszym z dotychczas zrealizowanych. Zaproponowała bowiem kilkanaście piosenek doskonale znanych z wykonań innych artystów, wręcz gigantów światowej i polskiej estrady. Mało tego, tych utworów praktycznie nic z sobą nie łączy, napisano je w kompletnie różnych stylach i czasie, a znalezienie dla nich jakiegoś wspólnego mianownika wydaje się niemożliwe. Mika, wespół ze swym stałym współpracownikiem, Victorem Daviesem, zaproponowała jedyne rozsądne rozwiązanie: czynnikiem spajającym całość są po prostu ich interpretacje. W żadnej kompozycji wykonawcy nie trzymają się oryginału. Świetnie, bo wtedy należałoby mówić o mniej lub bardziej udanych kopiach. Wydaje mi się, że za tym pomysłem i realizacją stoi przede wszystkim Davies, utalentowany kompozytor, wokalista, a także, jak się okazuje, multiinstrumentalista. To on popełnił aranżacje, a do tego, jako człowiek-orkiestra, nagrał partie chyba wszystkich instrumentów. Generalnie piosenki, mówiąc kolokwialnie, upopowiono, straciły one w większości wypadków swój pazur rockowy czy soulowy i stały się kompozycjami do słuchania i tańczenia. A jednak bez obaw, bo w tym szaleństwie jest metoda: ten nieco eklektyczny pop jest pełen życia i niezmiernie pozytywnej energii, słucha się tego albumu z dużą przyjemnością. Uważam nawet, że niektóre, oklepane utwory na takim zabiegu sporo zyskały! Victor zastosował sporo elektroniki, jest trochę rapu i funku. Jeden pomysł nie podobał mi się zupełnie. Chodzi o „Sen o Warszawie”, odśpiewany po polsku i angielsku, który zabrzmiał banalnie i nijak. Za to druga polska piosenka, „Ludzkie gadanie” Krajewskiego, należy do najlepszych na krążku. Warto podkreślić, że wokalny udział Miki i Victora jest na dobrą sprawę taki sam, oboje zresztą brzmią razem bardzo dobrze. Podobno ojcem chrzestnym tego przedsięwzięcia jest sam Quincy Jones, który nadzwyczaj pozytywnie wyrażał się o ich wspólnym występie sprzed kilku lat. Bez wątpienia miał nosa. Gdyby jeszcze posłuchał na przykład „It’s Different For Girls” Joe Jacksona i „The Look of Love” Bacharacha, umocniłby się jeszcze bardziej w dobrej o nich opinii! Dodam jeszcze, że Davies, utalentowany malarz, jest autorem okładki albumu, do którego dołączono także książeczkę z reprodukcjami jego neoimpresjonistycznych obrazów. Brawo!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 6/2019 miesięcznika Muzyk.