Pianista Przemysław Raminiak, basista Maciej Grabowski i perkusista Krzysztof Gradziuk od kilku lat konsekwentnie podążają obraną przez siebie drogą artystyczną. Ten szlak pełen jest niuansów wyrazowych, stylistycznych, harmonicznych, agogicznych i melodycznych. Z kolei podstawowy imperatyw jego kreowania stanowi improwizacja. Ta idea zespołowego tworzenia wymaga szczególnej więzi muzycznej, intelektualnej i mentalnej. One powstają i kształtują się dopiero z czasem. Wymagają od muzyków długiego okresu współpracy, ogromnej ilości prób i koncertów oraz częstych dyskusji związanych z osobistymi poglądami na dowolne tematy. Spełnienie tych warunków nie zawsze jest jednak rękojmią sukcesu. W przypadku RGG nie budzi wątpliwości. Podwójna płyta będąca tutaj podmiotem naszego zainteresowania jest tego faktu absolutnie przekonywującym świadectwem. Prezentuje ona, najtrudniejszą dla każdego zespołu, kolektywne budowanie utworów w trakcie gry. Muzycy podczas tego procesu muszą być wyjątkowo wyczuleni na intencje partnerów, potrafić je odczytywać, komentować i w następstwie rozwijać. Każdy dźwięk staje się wtedy ważny, a każda przestrzeń akustyczna istotna w uzyskaniu i utrzymaniu powstającego nastroju. Niezwykle ważnym elementem staje się forma. Umiejętność jej konstruowania i zgodność czasowego przebiegu z jakością i energią treści muzycznej wymaga niezwykłej wrażliwości i wiedzy. RGG spełnia te wszystkie warunki. Album „True Story – In Two Acts” jest projektem fascynującym. Odwołujący się do estetyki skandynawskiego pianisty Bobo Stensona i Keitha Jarretta, poszerza jeszcze te obszary o techniki wykonawcze i stylistyczne istniejące w klasyce (m.in. wykorzystanie zasad kontrapunktu, agogiczne zróżnicowania podczas tworzenia narracji) i jazzie (np. specyficzna figuracja melodyczna i artykulacja, instrumentarium). Zarejestrowane utwory, mimo że prezentują zamysły „trzeciego nurtu” (tzw. free), a więc totalnej wolności twórczej i interpretacyjnej, są odbierane jako w pełni zamyślone kompozycje, pozbawione konstrukcyjnych wad i będące w większości wyrafinowanie stonowanymi. Nie ma w nich prawie żadnych pulsacji kojarzonych z be-bopem, czy tradycją mainstreamu. Zarówno pianista, jak i basista i perkusista traktują swoje instrumenty niemal równorzędnie pod względem melodycznym, harmonicznym, kolorystycznym i harmonicznym. Słucha się tego w absolutnym zaczarowaniu. Ale tylko wtedy, gdy się zapomni przez ten czas o otaczających nas zadaniach i problemach. Świetny balsam dla duszy.
Tekst: Piotr Kałużny
Recenzja ukazała się w numerze 8/2009 miesięcznika Muzyk.