Elvis Costello zawsze chodził własnymi drogami. Próbował, najczęściej z dużym powodzeniem tylu gatunków muzycznych, że wtłoczyć go w jakąś określona działkę się nie da. Od lat mieszka w Nowym Jorku z aktualną żoną, Dianą Krall, czując się zarówno obywatelem, jak i muzykiem świata. Kiedyś na pytanie jaka muzyka jest mu najbliższa odpowiedział, że czuje się wolny i zajmuje tym, co go aktualnie interesuje. Sadząc po ostatniej płycie, okazało się, że w tej chwili country. Zresztą nie pierwszy raz. Już pod koniec lat 70. nagrywał wespół z George’m Jonesem, potem cały krążek poświęcił na klasykę country, jeszcze później śpiewał z Emmylou Harris, a trzy lata temu występował nawet na festiwalu bluegrassu! Jego piosenki wykonywali też wielcy z Nashville, z Johnnym Cashem na czele. W zeszłym roku wyjął z szuflady kilka piosenek napisanych jeszcze dla Casha i Loretty Lynn, dodał do tego kilka utworów napisanych swego czasu na zamówienie opery w Kopenhadze, która chciała uczcić pamięć Hansa Christiana Andersena, dołączył jeszcze przebój sprzed lat i z tym wszystkim poszedł do przyjaciela, którego określa mianem brata. Ten ktoś, to znakomity gitarzysta, aranżer i producent, T Bone Burnett. Uradzili, że całość będzie utrzymana w tonie tradycyjnego, akustycznego country, momentami folkowego, a gdzie indziej nawet pachnącego bluegrassem. T Bone to naprawdę wybitny muzyk, sam zresztą dorzucił do wspólnego dzieła dwa swoje utwory. Poza tym zgodził się, by całość zamykał stary przebój „Changing Partners”, wylansowany niegdyś przez Binga Crosby’ego. Kiedy poradził sobie z aranżacjami, nie miał wątpliwości, że w sesji nagraniowej muszą wziąć udział najwybitniejsi instrumentaliści, specjalizujący się w akustycznym graniu tradycyjnej muzyki amerykańskiej. W ten sposób zjawił się Mike Compton z mandoliną pod pachą, Jeff Taylor z akordeonem, Dennis Crouch z podwójnym basem, no i dwóch legendarnych, skrzypek Stuart Duncan i dobrzysta, Jerry Douglas. Wszyscy wielokrotnie nagradzani, wyrywani do nagrań przez piosenkarskie sławy, cieszący się wielkim szacunkiem środowiska. Sam T Bone Burnett delikatnie uzupełnił podkład swoją gitarą elektryczną. Do śpiewania drugim głosem zaproszono również reprezentanta tradycyjnej szkoły country, piosenkarza Jima Lauderdale’a. Artyści działali nieprawdopodobnie sprawnie, krążek nagrano w trzy dni! Na chwilę wpadła do studia również Emmylou Harris, by dograć jeszcze jeden głos do jednego z refrenów. Efekt tychże wszelkich zabiegów dorównał planom zainteresowanych. Pomysł, by chropawy, rockowy i lekko zmęczony głos Elvisa zestawić z delikatnym, akustycznym brzmieniem instrumentów, okazał się nadzwyczajny. Bardzo ryzykowne połączenie wody z ogniem stworzyło w rezultacie rzadko spotykaną harmonię, dawno już nie słyszałem tak ciekawej płyty! Oczywiście można dywagować, który z panów, Costello czy Burnett ma większy wpływ na sukces krążka, osobiście uważam że aranżer prześcignął głównego bohatera, ale niezależnie od wszystkiego jedno jest pewne: „Secret, Profane & Sugarcane” to świetna płyta.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 8/2009 miesięcznika Muzyk.