Doczekaliśmy się kolejnego, świetnego polskiego zespołu, który moim zdaniem ma wielkie szanse na karierę europejską. Lion Shepherd działają od 2014 roku, to jest ich trzeci album, przy czym każdy kolejny zdecydowanie bije poprzedni. Trudno określić jednoznacznie styl jakiemu są wierni, bo w ich muzyce łatwo znaleźć różne nurty. Jest muzyka świata, teraz z przewagą orientu, jest psychodeliczny rock, blues, a na „III” sięgnęli nawet po elementy z polskiego folku. Najważniejsze, że tworzy się z tego muzyka niezwykle oryginalna, choć trzymająca się kupy i świetna do słuchania. Wszystko tam pulsuje i żyje na różne sposoby. W każdym, nawet z pozoru łagodniejszym, czy nawet balladowym z założenia utworze, muzyka cały czas rośnie, wręcz wylewa się z nagrania, aby znaleźć rozwiązanie w samym zakończeniu. Żadnych przewidywalnych rozwiązań i sztampowych szablonów się tu nie dosłucha. Najważniejszym wydaje się eksperyment i klimat każdej z kompozycji. Używają najróżniejszych instrumentów perkusyjnych i strunowych. Niektóre z nich dla nas brzmią dziwnie, jak darbuka czy oud, czyli lutnia perska, ale w ich rękach grają dziwnie współcześnie. Słyszałem, że podobno jakimś wzorcem dla nich była grupa Depeche Mode, choć to zauroczenie musiało im minąć, bo żadną miarą teraz do tamtego zespołu porównać się ich nie da, są po prostu ciekawsi. Lion Shepherd śpiewają na razie tylko po angielsku, o co trudno mieć do nich pretensje, skoro chcą trafić do słuchaczy w różnych krajach. Album zawiera dziesięć utworów i blisko godzinę muzyki. Poprawność czasowo-radiowa nie istnieje, najdłuższa kompozycja trwa ponad 8 minut, zatem „nie do ugrania” w żadnej stacji komercyjnej. Już pierwszy utwór, „Uninvited” stanowi znakomite wprowadzenie do klimatu całości, a narastanie intensywności muzyki zdaje się nie mieć końca. Aż wierzyć się nie chce, że grupę tworzy tylko trzech muzyków. Wokalistą i autorem tekstów – bywa, że społeczno-politycznych – jest Kamil Haidar, na gitarach i instrumentach strunowych gra Mateusz Owczarek, a na perkusji Maciej Gołyźniak. Na tym albumie wspomaga ich oczywiście świetne koleżeństwo, w osobach Atom String Quartet, Roberta Szydło na gitarach basowych i Łukasza Damrycha na klawiszach. To jest album, którym delektować się będą smakosze muzyki trudniejszej, w założeniu nieco kontemplacyjnej. Zwolennicy prostych przebojów niech raczej przesłuchają ją dokładnie przed kupnem…
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa zespołu: lionshepherd.net
Recenzja ukazała się w numerze 6/2019 miesięcznika Muzyk.