Syn najsławniejszego w dziejach twórcy piosenek i wykonawcy country, od lat udowadnia, że co prawda przejął schedę po ojcu, ale zdecydowanie kroczy własną ścieżką artystyczną. Jego sukcesy potwierdzają słuszność takiego wyboru. Ostatecznie lekko licząc 70 milionów sprzedanych płyt, w tym 20 złotych albumów i 6 platynowych, bodaj trzy Grammy, liczna galeria nagród ACM i CMA, nie może być kwestią przypadku. Podobnie jak ojciec pisze piosenki i je śpiewa, tyle, że robi to kilka dekad od niego później, gdy świat, a zwłaszcza słuchacze, zmienili się ogromnie. Niedawno wyszedł kolejny album, dokumentujący niezbicie, że Hank, który zaraz wkroczy w 67. wiosnę życia, jest w bardzo dobrej formie i wciąż ma wiele do powiedzenia. Trzy z dwunastu pomieszczonych tu piosenek są nie tak nowe, już się na jego płytach ukazały, choć teraz zyskały nową formę, ale reszta to „świeżynki”. W pięciu przypadkach jest ich autorem lub współautorem. Są tacy, którzy twierdzą, że największą siłą jego utworów są teksty. Śpieszę z doniesieniem, że w dalszym ciągu nie odbiegają od wysokiej przeciętnej. Jest jeszcze coś takiego, jak zwykły w wypadku Bocephusa (takie przezwisko nosi od lat), optymistyczny i żywiołowy charakter każdego krążka. Z muzycznego punktu widzenia, Hank Williams Jr nigdy nie ograniczał się do czystego country, tu też korzysta z całego dorobku muzycznego południa. Owszem, kilka utworów mieści się doskonale w ramach tego stylu, ale reszta, to przede wszystkim tak zwany southern rock, w jednym przypadku nawet połączony z boogie. Jest jeszcze honky-tonk razem z boogie, a nawet gospel i blues razem ujęte. Niby to nic nowego, na takie połączenia wpadli wcześniej i inni, ale on to łączy w sposób absolutnie mistrzowski. Hank Williams Jr zawsze słynął z mocnego, żeby nie powiedzieć, ciężkiego brzmienia swoich nagrań, słychać to również teraz i nawet wielu rockmanów może mu go pozazdrościć. Ciekawe, jego głos nie zmienił się, jest taki sam jak na wielu poprzednich krążkach, no, ale raptem 66 lat na karku nie upoważnia jeszcze do fizycznych ograniczeń. Do jednego z utworów, „Are You Ready For the Country”, doproszony został Eric Church, a do żywiołowego „Born To Boogie”, aż trzech utytułowanych kolegów, Brantley Gilbert, Justin Moore i Brad Paisley. Bez wątpienia ciekawy krążek, a na dodatek skierowany do wszystkich!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 4/2016 miesięcznika Muzyk.
Strona internetowa artysty: www.hankjr.com