Sir Elton John kroczy od sukcesu do sukcesu, a jego fanom wcale nie przeszkadza, że za dwa lata stuknie mu siedemdziesiątka. Rzeczywiście, jest to artysta ponadczasowy, który wytyczył sobie własną, niezależną od mody działkę i być może właśnie na tym polega jego sukces. 300 milionów sprzedanych płyt jest wyczynem niezwykłym, danym zaledwie kilku luminarzom estrady. Najnowszy, bodaj 32. z kolei krążek studyjny, z pewnością tę ilość znacznie powiększy. Przyznaję, nie znam żadnej jego ewidentnie złej płyty, choć oczywiście są wśród nich lepsze i gorsze. Przede wszystkim dziesięć pomieszczonych tu utworów jest, jak zwykle w wypadku Eltona, co najmniej dobrych. Pewnie nie muszę dodawać, że muzykę do nich napisał sam wykonawca, korzystając z tekstów Bernie Taupina, współpracującego z nim od 1967 roku. Trzeba koniecznie zaznaczyć, że produkcją zajął się, wespół z głównym zainteresowanym, już po raz trzeci z nim kolaborujący, T Bone Burnett. Co tam dużo mówić, to fantastyczny fachowiec, pełen znakomitych pomysłów. Wobec jakości samych piosenek zadanie miał z pewnością ułatwione, co wcale nie znaczy, że jego funkcja skończyła się na leniwym siedzeniu w studiu. Każdy utwór skrzy się mnóstwem pomysłów muzycznych i wokalnych. Z wielką maestrią T Bone znalazł najciekawsze i najwłaściwsze środki, pokazujące Eltona w możliwie nowy, niewykorzystany jeszcze sposób. Najwyraźniej ma jakiś szósty zmysł, czy może niebywałą wyobraźnię artystyczną, podpowiadające mu a to dobór najlepszego instrumentarium, albo nietypowego ustawienia mikrofonów, a nade wszystko maksymalnego wykorzystania możliwości studia nagraniowego i postprodukcji. Najwyraźniej w wypadku tego krążka chodziło o podkreślenie pozytywnej mocy i energii artysty, co się w pełni udało. W licznych ostatnio wywiadach Elton nie ukrywa swojego osobistego szczęścia oraz poczucia zawodowego spełnienia i stabilności, a potwierdzeniem tych deklaracji miał być, i jest, tenże krążek. Pomieszczono tu trochę rock&rolla przemieszanego z popem i nastrojowymi balladami, a to stwarza niemal gwarancję długiego pobytu wielu utworów na listach przebojów. Trzeba jeszcze podkreślić świetną pracę aranżera, muzyków i samego Johna. Najbardziej podoba mi się utwór tytułowy, oraz „In The Name Of You”, jak również ballady „Blue Wonderful” i „A Good Heart”. Znowu sukces!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 4/2016 miesięcznika Muzyk.
Strona internetowa artysty: www.eltonjohn.com