Kto słucha radiowej Trójki, musi znać Artura Andrusa. Zaczynał od funkcji gospodarza programu, zapowiadał kolejne audycje, by z czasem coraz bardziej zbliżać się do kabaretowej rozrywki, zawsze w tym programie obecnej. W naturalny sposób został prowadzącym „Powtórki z rozrywki”, gdzie jego praca polega na rozmowach z zaproszonymi gośćmi, a z tamtego miejsca była już prosta droga do konferansjerki programów kabaretowych na estradzie. Następnym punktem wtajemniczenia stały się piosenki z jego własnymi tekstami. Niektóre z nich zdobyły szaloną popularność i wygrywały listę przebojów III Programu, co mnie wcale nie dziwi. Andrus to szalenie sympatyczny i inteligentny młody człowiek, znakomity obserwator rzeczywistości, którą, jak to rasowy kabareciarz, potrafi przedstawić w odpowiednio przerysowany sposób. W odróżnieniu od dość powszechnego upadku w Polsce dobrych scenicznych obyczajów, bezpardonowego używania wulgaryzmów i sięgania po tematy spod przysłowiowej budki z piwem, w tym co proponuje jest wyjątkowo kulturalny i elegancki, znakomicie operując polszczyzną. Jego piosenki są dopracowane, z niezwykle trafnymi puentami, pisane według najlepszej współczesnej polskiej szkoły kabaretowej, której Przybora, Młynarski i Kofta byli idealnymi wyrazicielami. Szkoda, że tacy jak Andrus są teraz w odwrocie, zagłuszeni przez stado amatorów zasiedziałych w kabaretowych propozycjach telewizyjnej Dwójki. Zaskakuje lista kompozytorów, jakich udało mu się zwerbować do współpracy, bo to przecież ścisła ekstraliga, na ogół pisząca dla wokalistów, którzy naprawdę dużo potrafią. Pan Artur do nich szczerze mówiąc nie należy, raczej podśpiewuje niż śpiewa, głosik ma mikry, oddech króciutki, a czyste wybranie poszczególnych dźwięków zdecydowanie należy do przypadku niż jakiejś nadmiernie przestrzeganej reguły. Nic niedobrego jednak w tym wypadku z tego nie wynika, stanowiąc jedynie dodatkowy walor satyryczny. Sto razy wolę słuchać kabareciarza, który nie jest „skończonym” piosenkarzem, niż piosenkarza wyśpiewującego głupoty i nierozumiejącego znaczenia wykonywanego tekstu. To prawda, nie wszystkie piosenki z tego krążka muszą koniecznie wywoływać tarzanie ze śmiechu. Zgodnie z najlepszą kabaretową szkołą część z nich jest lekko melancholijna, traktując o sprawach poważniejszych, jak choćby „Manifest niełatwej rezygnacji”. Znalazły się też dwie piosenki Jaromira Nohavicy, jeden tekst mówiony, a także rewelacja: pochwała chóralnego śpiewania w utworze „Dam ci ptaszka”, wykonywana przez specjalnie w tym celu powołany Chór im. Franka Szwajcarskiego. „Myśliwiecka” to krążek z czternastoma utworami na każdą chwilę, zwłaszcza tę w której jest kiepsko, nijako, szaro-buro i czarno-biało. Wtedy naprawdę pomaga. Wypróbowałem!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: www.facebook.com/AndrusArtur/
Recenzja ukazała się w numerze 6/2012 miesięcznika Muzyk.