Przez ponad dwadzieścia lat, w ramach cyklu Era Jazzu powołanego do życia przez Dionizego Piątkowskiego, odbyło się ponad trzysta koncertów, podczas których w różnych miastach Polski wystąpiła wielka rzesza artystów reprezentujących różne oblicza muzyki jazzowej. Zgodnie z przyjętą koncepcją były do zarówno największe i najbardziej rozpoznawalne gwiazdy światowego jazzu, jak również wykonawcy „okrywani” przez polską publiczność właśnie dzięki temu cyklowi, w ramach którego po raz pierwszy pojawiali się w naszym kraju. Naturalnie, wśród wykonawców nie brakowało też rodzimych artystów. Gdy w listopadzie ubiegłego roku w Poznaniu wystąpiła Malia, nic nie wskazywało na to, że następny koncert będzie ostatnim… Co więcej, tę zaskakującą dla wielu decyzję udało się utrzymać organizatorom wyjątkowo długo. Tym samym, wiosenna gala Era Jazzu, która odbyła się w niedzielę 14 kwietnia, stanowiła finał tego festiwalu, który po ponad ćwierćwieczu znika z muzycznej mapy Poznania… Dbając do końca o to, aby pozostawić po sobie niezapomniane wrażenia, dyrektor Ery Jazzu przygotował na ten wieczór wyjątkową muzyczną ucztę.
Zanim jednak usłyszeliśmy pierwsze dźwięki płynące ze sceny poznańskiej Auli UAM, a nawet przed tradycyjnym wprowadzeniem wygłaszanym przez Dionizego Piątkowskiego, zgromadzona publiczność obejrzała… okolicznościowy film, w którym poza samym pomysłodawcą Ery Jazzu, związanymi z nim wspomnieniami dzielili się Agnieszka Duczmal, Karol Prętnicki, Andrzej Lajborek i Maciej Mańkowski. Miły akcent na zakończenie, choć jak łatwo zgadnąć, jego projekcja przełożyła się długość koncertu…
Jako pierwsze, zgromadzonej jak zwykle bardzo licznie publiczności (oczywiście jak na możliwości poznańskiej sali) zaprezentowało się międzynarodowe trio, którego występ był częścią projektu Czas Komedy. W jego ramach od lat prezentowane były interpretacje kompozycji Krzysztofa Komedy Trzcińskiego, z którym to repertuarem swych sił próbowali nie tylko rodzimi artyści, ale także zagraniczni, którzy musieli ją najpierw dla siebie odkryć. Za sprawą tego projektu utwory Komedy były grane w Poznaniu przez różne składy, wykorzystujące rozmaite instrumenty. Pod tym względem, niedzielny koncert był wyjątkowy, gdyż na scenie pojawiły się organy Hammonda, wibrafon i perkusja. Jak wspomniał w swej zapowiedzi Dionizy Piątkowski, mieliśmy tu do czynienia z pierwszym od wielu lat połączeniem twórczości Komedy z charakterystycznym brzmieniem kultowych organów elektromechanicznych. Tego wieczoru zasiadł za nimi węgierski muzyk Bence Vas, a na scenie towarzyszyli mu wibrafonista Dominik Bukowski oraz perkusista Krzysztof Szmańda.
W programie ich występu znalazły się m.in. takie utwory słynnego kompozytora jak „Ballad for Bernt” czy „Kołysanka” z „Dziecka Rosemary”, a uzupełnili je utworami pochodzącymi z ich własnego albumu „Open-Closed Principle” wydanego w 2022 roku. Za sprawą niestandardowego instrumentarium, utwory Komedy oraz ich autorskie nabrały nowego oblicza, a Bence wykorzystywał w swoich interpretacjach pełnię szerokich możliwości organów Hammonda w kwestii barw i dynamiki. Paletę dźwięków możliwych do uzyskania przy pomocy tego instrumentu uzupełniał dodatkowo syntezatorem analogowym. Bardzo dobrze uzupełniał się z nim Dominik Bukowski na wibrafonie, który to instrument oddawał przy okazji klimat jazzu z lat 60. XX wieku, w których powstały komedowe kompozycje. Całość swą grą dopełniał Krzysztof Szmańda, a cała trójka zaprezentowała świetny warsztat i ciekawe aranżacje dające każdemu z nich możliwość wykazania się swoim kunsztem.
Po sprawnie przeprowadzonej przerwie technicznej koniecznej chociażby do zniesienia ze sceny organów Hammonda nie należących przecież do najlżejszych, przyszedł czas na gwiazdę wieczoru, czyli zespół Black Lives. W Poznaniu grupa pojawiła się w 12-osobowym składzie, stanowiącym jednak tylko skromną koncertową reprezentację większego kolektywu zaangażowanego w ten projekt. Na scenie Auli UAM zaśpiewały Christie Dashiell i Tutu Puoane, a towarzyszyli im: Reggie Washington grający na kontrabasie i gitarze basowej, gitarzyści David Gilmore, Jean-Paul Bourelly i Adam Falcon (przy okazji kolejny wokalista), perkusiści Gene Lake i Marque Gilmore, Federico Gonzalez Peña grający na pianinie elektrycznym Rhodes i syntezatorze oraz saksofonista Jacques Schwarz-Bart, a skład uzupełnili poeta-raper Sharrif Simmons oraz DJ Grazzhoppa. Zdecydowana większość z nich pochodzi z różnych zakątków Stanów Zjednoczonych, to międzynarodowy charakter formacji zapewnili muzycy wywodzący się z RPA, Urugwaju, Gwadelupy i zdecydowanie mniej egzotycznej Belgii… Co ciekawe, całą dwunastkę muzyków Black Lives jednocześnie słyszeliśmy i widzieliśmy niezwykle rzadko, gdyż przyjęta przez nich koncepcja pozwalała na występy w różnych konfiguracjach. Dzięki temu w poszczególnych utworach zespół pojawiał się w różnych składach, co wpływało również na charakter dźwięków płynących ze sceny.
Zespół zaprezentował w Poznaniu zarówno utwory pochodzące z albumu „Black Lives – from Generation to Generation”, jak również materiał z nowej płyty „People Of Earth”, która swą premierę będzie miała dopiero 19 kwietnia. Pierwszy z krążków reprezentowały takie utwory jak „Matter”, „Colored Man Singin’ The Blues!”, „Higher”, „Dreaming Of Freedom”, „Masters Of Mud” i „From The Outside In”. Klamrą obejmującą koncert były z kolei utwory z nowego albumu – otwierające go „Intro: Friendship” i „When We Love” oraz wykonany na koniec „Think”. Formacja Black Lives, którego członkowie poprzez muzykę walczą z systemowym rasizmem na świecie dążąc do równości i sprawiedliwości, czerpią w swej twórczości z różnych gatunków łącząc je z mocnym przekazem w warstwie tekstowej. W ich muzyce znajdziemy elementy jazzu, funku, rocka, fusion, soulu, bluesa, hip-hopu i ślady innych wpływów. Taką też mieszankę stylów usłyszeliśmy podczas niedzielnego koncertu, a do tego poszczególne utwory utrzymane były w różnych klimatach. Jedne były energetyczne i pulsujące, inne dużo spokojniejsze, a nie obyło się też bez muzycznych eksperymentów. Niezależnie od tego, w jakiej akurat konfiguracji pojawiali się na scenie, muzycy przekazywali całą paletę emocji, starając się też przekazać swą energię publiczności. Ciasne rzędy krzeseł w Auli UAM nie ułatwiły im jednak próby zaproszenia publiczności do wspólnego poddania się rytmowi, choć na balkonie nie brak było osób, które dały się porwać muzyce.
Poszczególni instrumentaliści grali jak dobrze naoliwiona maszyna, świetnie się uzupełniając i dzieląc radością ze wspólnego muzycznego przekazu, pozwalając sobie jednocześnie na chwile swobody i luzu. Utwory zaaranżowano tak, aby niezależnie od składu przebywającego akurat na scenie wszystko było na najwyższym poziomie. Nie brakowało też momentów pozwalających wykazać się muzycznym kunsztem, a szczególne wrażenie na publiczności zrobił popis Gene’a Lake’a i Marque’a Gilmore’a na dwie perkusje. Także obie wokalistki, choć różniące się barwą głosu i ekspresją (a może właśnie dlatego) świetnie się wokalnie uzupełniały.
Ostatni wieczór z Erą Jazzu, trwający łącznie ponad trzy godziny, był wyjątkową ucztą, pełną różnych muzycznych smaków. Zarówno występ tria Vas / Bukowski / Szmańda, jak również niezwykle energetyczny koncert formacji Black Lives sprawiający, że nie było to smutne pożegnanie z tym cyklem, spotkały się z ciepłym przyjęciem licznie przybyłej publiczności. Choć pewnie każdy z obecnych na sali miałby jakiegoś innego faworyta na finałowego wykonawcę (a jeszcze bardziej życzyłby sobie, aby tego końca jeszcze nie było), to dzięki zróżnicowaniu stylów, jakie usłyszeliśmy podczas występu Black Lives, można uznać niedzielny koncert za odpowiednie podsumowanie, tego co przez lata starała się pokazać Era Jazzu. Muzyka ma łączyć, a nie dzielić… Ostatni koncert nie oznacza, że cykl ten zniknie zupełnie. Pozostaną po nim choćby płyty, a przede wszystkim moc niezapomnianych wspomnień związanych z poszczególnymi koncertami…