Oto zupełnie niezwykły krążek o bogatej historii. Zacząć powinienem od przypomnienia, że legendarna wytwórnia płytowa Sun, założona przez Sama Philipsa, miała w swej „stajni” takie tuzy, jak Elvis Presley, Johnny Cash czy Jerry Lee Lewis. Z czasem ci artyści wyprowadzili się z Memphis, ale Presley i Lewis chętnie do Sun powracali. Po tacie schedę przejął syn, Knox Philips i pewnego razu to on zaprosił Lerry Lee do nagrań. Były lata siedemdziesiąte, Lewis nie był w formie, ale na propozycję przystał. „Graj na co masz ochotę”, powiedział Knox Jerry’emu Lee, bo wiedział, że tylko w ten sposób zdopinguje wytrawnego rock & rollowca do działania. Lewis postawił sobie na fortepianie szklaneczkę z płynem, który z pewnością był mocniejszy od coca-coli, pociągnął zdrowo kilka razy i zaczął. Czas przestał się liczyć, pozostał niewiarygodny luz i chęć muzykowania. Kilka nocy pod rząd siedział w studiu i nagrywał mocno niespójne z sobą utwory. Choćby „Bad, Bad Leroy Brown”, „That Kind Of Fool”, „Lovin’ Cajun Style”, obok słynnego, jeszcze dziewiętnastowiecznego tematu gospel, „Pass Me Not, O Gentle Savior” i jeszcze bardziej znanej w świecie piosenki Fostera, „Beautiful Dreamer”. Interpretacje Lewisa nagrywane w takich niecodziennych warunkach oczywiście mocno odbiegają od wszelkich znanych. Piosenkarz wtrącał swoje zapowiedzi, dodawał słowa, czasem powtarzał linijki tekstu, przestawiał kolejność zwrotek. To dlatego „Bad, Bad Leroy Brown”, trwa ponad siedem minut! Knox z jednej strony był zachwycony indywidualnym podejściem do znanych przebojów, a z drugiej obawiał się, że wydanie takiej płyty może zaszkodzić i jemu i Lewisowi. Taśmę schował więc głęboko do szuflady, gdzie przeleżała czterdzieści lat. Album ukazał się dopiero teraz, we wrześniu, a niegdysiejsze obawy Philipsa okazały się kompletnie bezpodstawne. Nie ukrywam, że mnie się ten krążek ogromnie podoba! W dobie wypolerowanych, plastikowych i przez to bezdusznych płyt, nagle słychać kogoś normalnego, żywego i stroniącego od jakiejkolwiek sztuczności. Kto chce posłuchać prawdziwego, dynamicznego rock & rolla, zrozumieć na czym cała ta historia polega, powinien obowiązkowo posłuchać Jerry Lee Lewisa. Jeśli dla innych to już tylko lekcja historii muzyki, też warto w niej wziąć udział!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: jerryleelewis.com
Recenzja ukazała się w numerze 12/2014 miesięcznika Muzyk.