Wszystko co związane jest z brytyjską super-grupą The Rolling Stones budzi ogromne zainteresowanie. To oczywiste, skoro mowa o jednej z największych ikon nie tylko rocka, ale i muzyki w ogóle. A jednak wiadomość o nagraniu nowego albumu poświęconego wyłącznie coverom bluesa, wzbudziła od razu sprzeczne opinie, tak jakby było w tym pomyśle coś niestosownego. Nie mam pojęcia dlaczego. Standardy bluesa? A czemu nie, to świetny pomysł! Przy okazji dający okazję udowodnienia swych niebagatelnych warsztatowych umiejętności. To właściwie powrót do bluesa, od którego zaczynali w zamierzchłym 1964 roku i na dobrą sprawę nigdy od niego nie odeszli. Sami wielokrotnie podkreślali, jak dużo mu zawdzięczają. Tu nie ma kompozycji niesprawdzonych, tym bardziej dyskusyjnych muzycznie. Wszystkie powstały między 1955 a 1971 rokiem. Niegdyś wykonywali je tacy mistrzowie, jak Little Walker, Jimmy Reed, Lightnin’ Slim czy Howlin’ Wolf, a po nich oczywiście inni, choć już ze zdecydowanie mniejszym sukcesem artystycznym.
The Rolling Stones weszli do studia Marka Knopflera i nagrali całość w trzy dni, czyli jak na współczesne zwyczaje niewiarygodnie szybko. Celowo nie chcieli stosować dostępnego teraz ogromnego zestawu technicznych możliwości, stwarzających szansę idealnego artystycznego oszustwa. Nagrania są po prostu zagrane i zaśpiewane, a całą resztę pozostawiono chropowatą, bez ostatecznego oszlifowania. Może chcieli tym samym nawiązać do wspomnianych przeze mnie pierwszych wykonawców, którzy też żadnej szansy wypolerowania nie mieli? Aktywnym gościem grupy był Eric Clapton, pracujący po sąsiedzku nad swoją płytą, oraz czterech innych muzyków, dobranych do tego projektu. Ciekawe, że właściciel studia nie został doproszony, a przecież na gitarze świetnie wymiata i miał także w swym życiorysie artystycznym dłuższy bluesowy epizod. Końcowy rezultat wydaje mi się naprawdę interesujący. Porównanie oryginałów sprzed kilku dekad z wersją Stonesów jest trudne i niejednoznaczne. To my, słuchacze zmieniliśmy się, inny jest czas i wymagania. Pewnie dlatego niektóre wersje Micka Jaggera brzmią dla mnie lepiej, a inne gorzej. Zawsze tak było, jest i będzie z coverami, zresztą po to muzycy biorą się za ich nagrywanie. Akurat oni nic nikomu nie muszą udowadniać, od dziesięcioleci otoczeni miłością milionów. Tym udanym eksperymentem zasłużyli na mój szacunek kolejny raz. Innym, którzy nie zgadzają się z tą opinią chcę powiedzieć, że podobno zupełnie nowy krążek The Rolling Stones nagrają jeszcze w tym roku…
Tekst: Marcin Andrzejewski