Już lata temu postanowiłem, że będę przedstawiał Państwu przede wszystkim takie płyty, które mi się podobają. Życie jest zbyt krótkie, by tracić czas na słuchanie czegoś kiepskiego. Cóż jednak zrobić, gdy wykonawcę lubię i cenię, szereg jego przebojów również, a kolejnego albumu jednak do wyjątkowych nie zaliczam? Tak właśnie jest z ostatnią propozycją Stinga. „My Songs” to tak modne, zwłaszcza w ostatnich latach „przeszycie”, czyli nagranie starych przebojów na nowo. Nie mam najmniejszego zamiaru poddawać jego decyzji osądom typu „dlaczego”.
Zrobił tak, bo czuł taką potrzebę. Fani mogą jego pomysł zaaprobować albo nie, i tyle! Sting napisał i wyśpiewał w ciągu swej długotrwałej kariery tyle pięknych piosenek, a jego zasługi dla światowego rocka są tak bezsporne, że ma zagwarantowane miejsce w historii muzyki rozrywkowej, co do tego nie mam wątpliwości. „My Songs” przynoszą porcję nieśmiertelnych hitów które doskonale znamy, o których autor twierdzi, że są cząstką jego życia. Są naprawdę świetnie napisane, gościły na listach przebojów, były lokomotywami wielu płyt, a sprzedał ich bądź co bądź grubo ponad sto milionów.
Niektóre pochodzą jeszcze z okresu The Police. Sam zainteresowany twierdzi, że od czasu ich nagrań zmienił się, dojrzał jako artysta i człowiek, i chciał się im przyjrzeć na nowo. Na dołączonych notatkach pisze nawet o szczegółach nagrań oryginalnych. Jeden przebój, „Roxanne”, jest zapisem koncertowym, inne powstały w studiu. Sting twierdzi, że część z nich to rekonstrukcje, niektóre są remiksami z użyciem elementów oryginalnych nagrań, a reszta posiada całkiem nowe aranżacje. Deklarowanym celem artysty było uzyskanie maksymalnie współczesnych brzmień.
No cóż, dla mnie tego uwspółcześnienia jest zbyt dużo, a krążek w znacznej części brzmi plastikowo. Spory udział w moim postrzeganiu ma częściowe zastąpienie rewelacyjnego perkusisty, Omara Hakima… automatem perkusyjnym (oczywiście sam Omar jest też obecny, podobnie jak kilku innych perkusistów). Czasami owo urządzenie brzmi, nie przymierzając, jakby ktoś uderzał kijem w kartonowe pudełko. W wielu momentach mam wrażenie, że głównym celem powstania albumu była chęć przypodobania się młodszym słuchaczom. Nowe aranżacje nie wydają mi się ani odkrywcze, ani w żaden sposób cokolwiek wnoszące. Odwrotnie, tamte nagrania miały wdzięk, nawet jeśli nie były doskonałe technicznie, a te zostały z niego odarte.
Generalnie lepiej wypadły utwory liryczne i balladowe. Być może się czepiam i Państwo niekoniecznie podzielą moje zastrzeżenia, proszę je sprawdzić osobiście, bo same piosenki, o czym już wspomniałem, są znakomite.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.sting.com
Recenzja ukazała się w numerze 7/2019 miesięcznika Muzyk.