Nie do wiary, oto już siedemdziesiąty studyjny album Nelsona! On sam zdaje się nie przywiązywać do tego wydarzenia wyjątkowej wagi, ale trudno znaleźć w historii fonografii artystów, którzy mogliby pochwalić się podobnym osiągnięciem. Jeszcze istotniejsze, że ciągle ma swoim słuchaczom wiele do powiedzenia, a oni chcą go słuchać. Ten album przynosi jedenaście utworów, z czego Willie, wraz ze swym przyjacielem, Buddy’m Cannonem, napisali wspólnie dwa premierowe. Resztę napisali gwiazdorzy country, Toby Keith, Bille Joe Shaver, a także młody Chris Stapleton. „Chciałem tym razem zaśpiewać kilka rzeczy napisanych przez wokalistów, których wyjątkowo cenię. Okazało się, że najczęściej śpiewamy o tym samym, choć w nieco inny sposób. Nic dziwnego, oni są młodsi! Wiecie, te wspólne tematy, to miłość, przyjaźń i rodzina.” Jest jeszcze coś, o czym Willie nie zapomina w swych utworach od dłuższego czasu, przemijanie. Co prawda jak na swoje 87 lat, mnóstwo tras koncertowych, nagranych płyt i filmów, jak również różne „środki pobudzające”, których nigdy sobie nie żałował, trzyma się naprawdę rewelacyjnie, ale od pewnego czasu uparcie wraca do tych refleksji. Broń Boże nie jest zgnuśniałym i obrażonym na los starcem, ale przecież nie tai, że życie nieubłaganie zmierza w jedną stronę. Najbardziej to słychać w przepięknej piosence Aznavoura, którą zwieńczył krążek. „Wczoraj, kiedy byłem młody, wszystko wydawało się proste i piękne, życie rozpierało nas i roztaczało miraże, ale to było wczoraj…” Buddy Cannon, który niejednokrotnie już produkował i aranżował albumy Nelsona, znów zaprosił do studia świetnych muzyków, poszerzając stały zespół Williego z tras koncertowych o kilku innych, a także uzupełniając ich skład poszerzoną sekcją smyczków. Uspokajam: najbardziej kojarzony z mistrzem muzyk, czyli Mickey Raphael ze swoją harmonijką, jest oczywiście obecny. Buddy miał o tyle ułatwione zadanie, że piosenki przez nich wybrane są znakomite. Poza balladami znalazło się miejsce dla western swingu („Just Bummin’ Around”) i dwóch rytmicznych kompozycji. Willie śpiewa jak zwykle, przez kreskę taktową i niczego niepokojącego w jego barwie głosu nie dostrzegłem. To „jak zwykle” oznacza także prawdziwą magię jego interpretacji. On jest zawsze prawdziwy, momentami przejmujący, a poza tym jemu się zawsze wierzy. Powiedziałbym nawet, że im jest starszy, tym jego prawda, refleksja i melancholia przemawiają silniej. Widziałem i słuchałem go kilkakrotnie na żywo, to było za każdym razem spotkanie z jednym z najwspanialszych artystów naszych czasów. Za dwa ostatnio nagrane krążki otrzymywał nagrodę Grammy. Sądzę, że ten przypadek może się powtórzyć po raz trzeci.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: willienelson.com