Wszyscy wiemy, że Santana zdobył sobie wyjątkową markę w świecie gitarzystów jazzowych i rockowych. Najzupełniej słusznie stawiany jest w rzędzie najwybitniejszych wirtuozów tego instrumentu. O dziwo, mniejszym uznaniem część krytyków przyjmuje koncerty tego artysty, postrzegane jako „fajerwerki estradowe na których cierpi muzyka”. Osobiście nie widziałem ani jednego jego koncertu, trudno mi zatem zabierać głos na ten temat. Są wreszcie i tacy sceptycy, którzy twierdzą, że Santana już dawno przestał być gitarzystą twórczym i poszukującym, że od lat jedynie oddziera kupony od tego, co zrobił w przeszłości. No cóż, sądzę, że tegoroczna płyta Carlosa dostarczy argumentów zarówno jego zwolennikom jak i przeciwnikom. Album był nagrywany w potężnym kolektywie wybitnych instrumentalistów i wokalistów. Na czele tych drugich stoi Gloria Estefan, obok której znaleźli się Ziggy Marley, Cindy Blackman i Miquel Pimental, ulubieńcy zwłaszcza latynoskich fanów muzyki. Całość krążka utrzymana jest przede wszystkim w konwencji określanej jako latin-rock, choć wydaje mi się, że taka etykietka niesprawiedliwie zawęża poczynania Carlosa. On sam tym razem nie pchał się ze swoimi kompozycjami, najwyraźniej nie chodziło mu o wykazanie własnych poczynań pod tym względem. Słuchało mi się tych piętnastu utworów bardzo dobrze. Jak zwykle u Santany mają one gęstą fakturę, widać, że do roboty wzięli się wytrawni muzycy, na dodatek dobrze się znający. Charakterystyczne brzmienie gitary Carlosa jest obecne, poza jednym wyjątkiem, oczywiście zawsze na pierwszym planie. Trudno jednak mieć mu to za złe, ostatecznie to jest jego krążek, który w całości firmuje własnym nazwiskiem. Zawsze silne indywidualności, a on przecież do takich należy, nadają ton podobnym przedsięwzięciom. Święte prawo każdego fana muzyki polega na ocenie, czy taka muzyka mu odpowiada, czy nie. „Corazon” stanowi dla mnie przykład niezwykle rzetelnej, zawodowej roboty całego zespołu zaproszonego przez Carlosa i producenta, Lestera Mendeza. Jak już wspomniałem, aranżacje są ciekawe, jednocześnie bardzo dla niego charakterystyczne, wokaliści też nie zawodzą. To muzyka szalenie energetyczna i radosna, ostatecznie stworzyli rzecz o miłości. Kto taki latin rock lubi, będzie wniebowzięty. Ja jestem.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.santana.com
Recenzja ukazała się w numerze 6/2014 miesięcznika Muzyk.