Można ją lubić, kochać, czy nienawidzić, ale w żadnym wypadku nie da się nie docenić jej żelaznego uporu i konsekwencji, z jaką podąża w świecie wielkiego show-biznesu. W wywiadach nie ukrywa, że właśnie taką karierę założyła sobie jeszcze w dzieciństwie, a teraz zwyczajnie ją krok po kroku realizuje. Już cztery pierwsze albumy uczyniły z niej multimilionerkę i jedną z najbardziej rozpoznawalnych gwiazd światowej piosenki, za które zdobyła aż siedem nagród Grammy. Te dotychczasowe były utrzymane w stylu country-pop, najnowszy to już tylko pop w różnych odmianach. Ta zmiana oczywiście też nie jest przypadkowa. „Zależało mi na tym, żeby sięgnęli po moje płyty również ci, którzy nie mają pojęcia o country, a takich na świecie jest zdecydowana większość. To jest mój pierwszy oficjalny album pop.” Ma rację. Tylko pierwszego dnia znalazło się 600,000 nabywców, a w ciągu tygodnia sprzedaży jej album kupiło, bagatela – 1,287,000 osób! Przedtem też było rewelacyjnie, Taylor Swift jest pierwszą piosenkarką, której aż trzy albumy rozeszły się w premierowym tygodniu w ilości przekraczającej milion egzemplarzy każdy! Kilka długich tygodni „1989” był No.1 listy Billboardu. Wymyślony przez nią tytuł krążka jest najzwyczajniej w świecie jej rokiem urodzenia, choć Swift twierdzi, że ma on także związek z wielkimi sukcesami w tamtym czasie Annie Lennox i Madonny. Zawiera trzynaście piosenek, Taylor Swift jest współautorką wszystkich. Jeśli chodzi o teksty, niewiele się zmieniło, w dalszym ciągu chodzi głównie o pierwsze miłości, o przyjaźnie, czy też, bardziej generalnie, o świat widziany oczami młodej osoby, co wcale nie oznacza pierwszej naiwnej. To właśnie jej teksty, z jakimi może się utożsamiać prawie każdy nastolatek, sprawiły, że stała się tak popularna. W swoje nowe przedsięwzięcie dwudziestoczterolatka weszła jak zwykle z rozmachem. W podkładach niepodzielnie króluje elektronika, czyli przede wszystkim programowana perkusja, syntezatory, gitary i pulsujący bas. Za programowanie i produkcję odpowiadają dwaj Szwedzi, którzy już współpracowali z Taylor, będąc nawet współautorami niektórych jej przebojów, Max Martin i Shellback. Prawdziwą akustyczną gitarę słychać według mnie tylko w jednym utworze, kilka razy usłyszałem też sekcję instrumentów dętych. Oczywiście piosenki mają swój styl i są, jak zwykle u Taylor Swift bardzo sympatyczne, ale mnie ten album jakoś nie powalił, wydaje mi się plastikowy, a przez to nijaki. Może jednak Państwo będą innego zdania?
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artystki: www.taylorswift.com
Recenzja ukazała się w numerze 2/2015 miesięcznika Muzyk.