Zbigniew Preisner znany jest przede wszystkim jako kompozytor muzyki filmowej i rozpoznawalny na całym świecie między innymi dzięki wieloletniej współpracy z Krzysztofem Kieślowskim i Agnieszką Holland. To on zaaranżował partie smyczkowe na płytę Davida Gilmoura „On An Island” i dyrygował orkiestrą Polskiej Filharmonii Bałtyckiej podczas jego występu w Stoczni Gdańskiej w roku 2006. Jest także producentem muzycznym, a większość pracy wykonuje we własnym studiu w podkrakowskich Niepołomicach, które otwarte jest także na klientów z zewnątrz.
Proszę przybliżyć nam historię studia – z tego co czytamy na stronie internetowej, powstało ono w 1994 roku. Czy budynek został zbudowany specjalnie w tym celu, czy też dopiero zaadaptowany na potrzeby studia nagrań?
Na początku lat 90., kiedy moja kariera stała się międzynarodową, zrozumiałem, że muszę mieć swoje studio, żeby mieć absolutny komfort pracy, przede wszystkim niezależność pod każdym względem. Wtedy zaadaptowałem istniejące budynki gospodarcze na potrzeby studia. Oczywiście nie jest to studio, gdzie nagrywam orkiestrę. To jest studio, w którym nagrywam solistów, a przede wszystkim miksuję muzykę, czyli robię całą post-produkcję. Moje studio składa się z kilku pomieszczeń. Są skomunikowane ze sobą w taki sposób, że czterech muzyków może nagrywać jednocześnie. Wtedy ta muzyka z jednej strony jest organiczna, a z drugiej strony wszystko jest od siebie odseparowane. To daje absolutną dowolność ustalania proporcji podczas miksu.
Pomieszczenie przeznaczone do nagrywania wokali ma zmienną akustykę – może pan powiedzieć coś więcej na ten temat?
Wszystkie studia są zbudowane z betonu i drewna. Dodatkowo w tzw. studio wokalnym są umieszczone kurtyny. W ten sposób możemy kreować dźwięk. Jeżeli ktoś chce bardziej „suchy”, wtedy zamykamy kurtyny. Jeżeli ktoś woli, żeby było słychać przestrzeń, to nagrywamy to w studio, które ma więcej drewna – to są połówki drewnianych bali – albo w studio, które jest jeszcze bardziej wyraziste, ponieważ jest kombinacją drewna, betonu i cegły.
W sali „fortepianowej” Preisner Studio stoi fortepian Yamaha – jaki to konkretnie model i czy to na nim Leszek Możdżer nagrywał tutaj płyty „The Time” z 2005 i „Between Us And The Light” z 2006 roku?
Nie pamiętam jaka tam jest Yamaha, ponieważ nie ma mnie teraz w Polsce, ale to rzeczywiście na niej Leszek nagrywał oba albumy, których byłem producentem – Paul Malton z „The Time” to ja.
Baza mikrofonowa Preisner Studio opiera się w dużej mierze na lampowych modelach Neumann M147 i M149, Telefunken U47 oraz Brauner VM1. Są tu też klasyki takie jak U87 czy wstęgowe RCA 44. Czy jest pan zdeklarowanym zwolennikiem „starej szkoły” rejestracji i realizacji dźwięku?
Jestem zwolennikiem dobrego nagrywania dźwięku. Cały muzyczny świat do dzisiaj nagrywa klasykę na lampowych mikrofonach. Tak robią w Abbey Road, Air Studios. Ja też jestem zwolennikiem tych właśnie mikrofonów.
Obok obowiązkowego Maca Pro z systemem Pro Tools Preisner Studio ma także stare rejestratory taśmowe. Czy faktycznie są one jeszcze używane, czy to raczej rzadkość przy dzisiejszych sesjach nagraniowych?
Kiedyś było łatwo, ponieważ operowaliśmy analogowym wielośladem, który z góry ograniczał nam ilość nagrywanych ścieżek. Kiedy nastąpił postęp, pojawił się system Pro Tools, rozbudowałem studio do współczesnych wymogów – kiedyś miałem analogową konsoletę duńskiej produkcji DDR, teraz mam analogowego Neve’a. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent nagrywa się obecnie na Pro Toolsie. Jeżeli używa się przetworników Weissa, które są u mnie w studio, to nie ma różnicy między analogiem a Pro Toolsem. Trzymam wieloślady w studio z jednego prostego powodu: sam mam chyba ze dwieście taśm z moją muzyką nagrywaną na analogach. Czasami trzeba zrobić nowy miks – wtedy wracam do 24 śladów. Zdarza się także, że młodzi ludzie chcą nagrywać na analogu. Wtedy nie ma problemu, mogą to robić.
W muzyce filmowej bardzo często występują rozbudowane partie orkiestrowe – jak realizuje pan tego typu nagrania?
Nie nagrywam orkiestry u siebie, na ogół nagrywam w studio S2 i S4 w Warszawie. Przewożę wtedy swoje mikrofony i specjalną linię analogową do połączenia S2 z S4. W S2 umieszczam tylko orkiestrę smyczkową, a w S4 oddzielnie instrumenty dęte blaszane i oddzielnie drewniane. Najważniejszy jest efekt końcowy. Po nagraniu orkiestry w Warszawie wracam do siebie i dogrywam wszystkich solistów, a potem miksuję. Na efekt końcowy składa się duża ilość urządzeń pogłosowych, które wykorzystuję. Mam trzy klasyczne analogowe pogłosy Lexicon 224XL, dwa Lexicony 480 i jeden Lexicon 960. Dźwięk z lampowych mikrofonów jest nagrywany przez interfejsy Weissa bezpośrednio do Pro Toolsa. Urządzenia Weissa powodują, że nie ma żadnej utraty barwy dźwięku. Do tego miksujemy to na konsolecie Neve, która jest w perfekcyjnej kondycji. To wszystko składa się na końcowy rezultat.
Czy jest pan zwolennikiem bądź przeciwnikiem zamiany żywych muzyków na partie wykreowane przy pomocy wirtualnych instrumentów? Technologia obecnie oferuje doskonałej jakości próbki, często nie do odróżnienia od prawdziwej orkiestry…
Rozumiem, że pyta pan mnie czy wolę czekoladę czy wyrób czekoladopodobny. Wolę czekoladę. Nic nie zastąpi żywego muzyka. W elektronicznych próbkach, obojętnie czy to jest East West, Vienna itp., nie ma życia, nie ma interpretacji, a w konsekwencji emocji. To wszystko brzmi plastikowo. Ja często używam elektroniki, wykorzystuję do tego zwłaszcza urządzenie Virus, ale nie po to, żeby udawać orkiestrę, ale żeby stworzyć przestrzeń dźwiękową, której klasyczna orkiestra stworzyć nie może. Taka kombinacja między klasyczną orkiestrą i przestrzenią, którą buduję elektronicznie daje wspaniałe efekty, ale powtarzam: nic nie zastąpi żywego muzyka.
Takie instrumenty jak organy Hammonda najczęściej są dziś właśnie realizowane przy użyciu „wtyczek”, co poza samą kwestią posiadania takiego instrumentu oszczędza pewnych trudności związanych z użyciem fizycznych głośników Leslie. U was jednak jest możliwość skorzystania z oryginału…
Tak, organy Hammonda to potężny instrument. Ma ogromne możliwości kształtowania dźwięku. Można grać, a jednocześnie drawbarami kształtować dźwięk każdej nuty. Poza tym kolor dźwięku Leslie jest niesamowity. Zresztą często wykorzystuję Leslie to nagrania np. gitary. Leslie w moim studio nie jest przypisane tylko do Hammonda. Można nagrywać przez niego od saksofonu, przez gitary, po nawet wokal.
W Preisner Studio znajduje się też wzmacniacz Hiwatt sygnowany przez Davida Gilmoura z Pink Floyd. Ma pan sentyment do muzyki gitarowej z lat 70.?
Aktualnie w studio są dwa Hiwatty. Jeżeli nagrywam gitarę elektryczną, to zawsze nagrywam przez te wzmacniacze. One dają głęboki, plastyczny, miękki dźwięk. Brzmienie gitary ma wtedy piękną przestrzeń. Gitara elektryczna to piękny instrument. Pytanie tylko kto na nim gra. Tak się składa, że prawie wszyscy gramy na gitarze, ale tylko parę osób w świecie umie na niej grać. Ja często nagrywam z Johnem Parricellim, Mitchem Daltonem, Rickiem Boltonem czy też z Jackiem Królikiem. Oni wszyscy wiedzą jak grać na gitarze.
W Preisner Studio gościły już zespoły z kręgu muzyki rockowej, chociażby Cree czy Tides From Nebula. Czy to raczej wyjątki od reguły, czy od tamtego czasu nagrywały tu też jakieś inne grupy z podobnego nurtu?
Ja nie kontroluję kto nagrywa u mnie w studio. Często nawet o tym nie wiem. Niektórym pomagałem, jak chociażby Tides From Nebula. To sprawa managera studio. Jeżeli komuś odpowiada moje studio, sprzęt, jego brzmienie, może przyjechać i nagrywać.
Jak obecnie wygląda „zajętość” Preisner Studio na przestrzeni roku – więcej pracuje pan tutaj nad swoją muzyką, czy też częściej udostępnia to miejsce innym artystom?
Rocznie piszę muzykę do kilku filmów. Biorąc pod uwagę, że praca nad jednym filmem trwa około dwóch-trzech tygodni, zajmuję to studio przez około pół roku. Oczywiście kiedy studio jest wolne, wynajmuję je komercyjnie.
Proszę przedstawić pokrótce osoby pracujące w Preisner Studio. Czy pan sam również zajmuje się realizacją nagrań?
Technicznym mózgiem tego studia jest Andrzej Kaleta. Dorósł też jego syn, Bartek Kaleta, który jest moim asystentem, a w czasie nagrań zajmuje się wszystkimi sprawami związanymi z obsługą Pro Toolsa, backupowaniem sesji, ich wysyłką do produkcji filmowych. Swoje nagrania realizuję głównie z Leszkiem Kamińskim albo z Geoffem Fosterem, który przyjeżdża z Londynu, gdzie pracuje w Air Studios. Pracowałem też z Rafałem Smoleniem przy kilku projektach, obecnie w studio często pracuje także młody realizator i muzyk Adam Drzewiecki. Żeby dobrze wykorzystać możliwości tego studia, reżyser dźwięku musi perfekcyjnie znać konsoletę Neve i urządzenia, które mam w studio, od preampów po pogłosy. Młodzi realizatorzy dźwięku, którzy głównie są szkoleni z obsługi MIDI i miksowania w tym systemie, mają problem z analogowymi urządzeniami. To jest zupełnie inna szkoła reżyserii dźwięku. Ja preferuję starszą, analogową. Kiedy zgrywam muzykę do filmów, też siadam za konsoletą i zgrywam wybrane przeze mnie instrumenty. Z Leszkiem Kamińskim często pracujemy na cztery ręce. Oczywiście Leszek ustawia wszystkie parametry. Uwielbiam tę pracę.
Rozmawiał: Mikołaj Służewski
Więcej informacji o studiu: www.preisner.com
Artykuł z cyklu „Studyjna mapa Polski” ukazał się w numerze 11/2016 miesięcznika Muzyk.