Naszym rozmówcą w tym miesiącu jest S – łódzki muzyk, miłośnik analogowych syntezatorów, udzielający się w zespołach Fonovel, TRYP, 11 i wielu innych. Prowadzi Hasselhoff Studio, w którym nagrywali między innymi Bruno Schulz czy Psychocukier. Niedawno dał się poznać jako producent debiutanckiej płyty Marcina Zabrockiego „1 + 1 = 0”.
Mam wrażenie, że słowo „producent” w branży muzycznej jest interpretowane bardzo różnie, przez co jego rola jest często błędnie rozumiana. Jak należy poprawnie identyfikować zakres praw i obowiązków producenta w procesie tworzenia i nagrywania albumu?
Zgadza się. Słowo „producent” w odniesieniu do procesu powstawania materiału muzycznego może mieć wiele odcieni. Zasadniczo jednak chodzi o to, żeby z czegoś, co można nazwać półproduktem – choć nie lubię bardzo stosowania tego typu nomenklatury w kontekście twórczości artystycznej – stworzyć coś, co można będzie nazwać produktem finalnym. Reasumując, szkic utworu czy piosenki, należy obudować pomysłem aranżacyjnym, w razie potrzeby, wynikającej z konkretnej wizji końcowej, dokonać zmian kompozycyjnych, dobrać odpowiednie instrumentarium i muzyków, którzy poszczególne partie wykonają w sposób najbardziej odpowiadający koncepcji, poprowadzić proces postprodukcji, czyli miks i mastering w ten sposób, by wszystko było na swoim miejscu. Oczywiście zakres ingerencji producenckiej w znacznej mierze zależy od tego, z kim się współpracuje i na ile dany „klient” pozwala w swoją twórczość zaingerować.
Jak nagrywaliście płytę „1+1=0” z Marcinem Zabrockim? Materiał był przygotowany wcześniej w całości, czy kształtował się na bieżąco w trakcie rejestracji?
Każdy z utworów Marcina istniał wcześniej w postaci szkicu melodyczno-harmoniczno-tekstowego, choć wiele z tych aspektów w samym procesie produkcji płyty przeszło sporą ewolucję. Kluczem do tego było totalne otwarcie głów w trakcie pracy oraz szukanie, a następnie szlifowanie pomysłów, które wydawały się nam najlepsze. Marcin to moim zdaniem wybitny muzyk, tak twórca jak i instrumentalista, i współpraca z nim była dla mnie bardzo wartościowym doświadczeniem. Biorąc pod uwagę nasze specyficzne upodobania muzyczne, jak również wspólną postawę „muzycznych poszukiwaczy”, nie zamykaliśmy się na żadne pomysły, a najfajniejsze były te chwile gdy po godzinach szukania, obaj się nagle szeroko uśmiechaliśmy, bo zdaliśmy sobie sprawę, że znaleźliśmy to coś.
Pracowaliście w warunkach domowych, czy też w profesjonalnym studiu nagrań?
Nad większością rejestrowanego materiału pracowaliśmy w moim Hasselhoff Studio – nie wiem czy można je nazwać profesjonalnym [śmiech]. Marcin pojeździł też trochę po Polsce, nagrywając wokale swoje i gościnne, a partie fortepianu, który jest wiodącym instrumentem na płycie, nagrywaliśmy u mnie w mieszkaniu, gdyż tam właśnie znajduje się fortepian mojej żony – Karoliny, z wykształcenia pianistki.
Miks i mastering również zrobiliście sami, czy powierzyliście go specjalizującemu się w tej dziedzinie realizatorowi?
Za miks i mastering odpowiedzialny byłem ja i dokonałem ich również w Hasselhoff Studiu. Uważam bowiem te etapy za nieodłączne elementy procesu produkcji utworów. Taki ze mnie producent, że lubię czuwać nad piosenkami od początku do samego końca i hołduję przekonaniu, że jeśli chcesz zrobić coś po swojemu, to po prostu zrób to sam.
Prywatne studio to coś, o czym marzy niejeden realizator, producent czy muzyk. Jakie są wyzwania i trudności związane ze stworzeniem takiego miejsca – i jak Ty sobie z nimi radzisz na co dzień?
Moje studio jest dosyć specyficzne. Raczej nie przypomina tych z Los Angeles czy Londynu [śmiech]. Ale mnie zupełnie o co innego chodzi. Sprzęt mam ciekawy i nietuzinkowy, a poza tym już dawno wyleczyłem się z manii sprzętowo-zakupowej. Sednem mojej pracy jest raczej personalny udział w procesie produkcji, stosowanie zdobytej wiedzy muzycznej w praktyce, a nie podniecanie się ilością urządzeń w racku. Dla mnie dużo ważniejsza jest sama materia dźwiękowa, niż możliwość pracy wśród setek światełek i wskaźników VU. Ten zestaw urządzeń, który posiadam w zupełności mi wystarcza do osiągnięcia satysfakcjonujących efektów brzmieniowych, których główną cechą powinna być charakterystyczność i niepowtarzalność, a nie przezroczystość i źle rozumiana high-endowość. Poza tym przede wszystkim jestem muzykiem, z wykształcenia klarnecistą, następnie producentem muzycznym, dla którego najważniejszym aspektem jest posiadanie własnego stylu, a na końcu realizatorem nagrań – z konieczności, by mieć wpływ na wszystko od początku do końca.
Domowe i nie tylko domowe studia nagrań wyrastają ostatnio w Polsce jak grzyby po deszczu. Czy nasz krajowy rynek jest w stanie „wyżywić” tyle miejsc? Czym Hasselhoff Studio wyróżnia się na tle konkurencji?
Tak jak powiedziałem wcześniej – narzędzia to tylko narzędzia. Najważniejsze jest kto i w jaki sposób z nich korzysta. A z rzeczy, którymi wyróżnia się Hasselhoff Studio mogę wymienić choćby fakt, że w zeszłym roku pewien szczur pośmiertnie ochrzczony imieniem Maciuś wybrał właśnie Hasselhoff Studio na miejsce swej ostatniej podróży. Poza tym ciekawe urządzenia i plakaty patrona, Davida H. na ścianach. Na brak pracy zdecydowanie nie narzekam, więc może coś jeszcze popycha ludzi do nagrywania płyt w moim studiu. Ale nie wiem, co to może być.
Jesteś fanem sprzętu analogowego i „starych” brzmień. Czy wobec tego komputer to twoim zdaniem sprytny oszust czy nieoceniony pomocnik w tworzeniu muzyki? Mam tu zarówno na myśli aspekt tworzenia dźwięku i grania na żywo, jak i samych nagrań, edycji, produkcji.
Bardzo cenię sobie pracę na urządzeniach analogowych, bo to dużo fajniejsza zabawa, niż wpatrywanie się jedynie w ekran komputera. Poza tym zawsze mówię współpracującym ze mną muzykom, żeby wyobrazili sobie, iż cofamy się do czasów nagrywania na taśmę, a edycja nagranych śladów, czy nie daj Boże, strojenie dźwięków partii wokalnej raczej nie wchodzi w rachubę. Może zabrzmi to nazbyt dosadnie, ale uważam to za oszustwo, a jako człowiek, który prawie dwadzieścia lat poświęcił na proces edukacji muzycznej – choć oczywiście uczę się nieustannie – bardzo doceniam warsztat i umiejętności. Dlatego wielką przyjemnością było dla mnie pracować nad płytą Marcina, bo w nagraniu jej brali udział naprawdę świetni muzycy! Wymienię choćby instrumentalistów: Łukasza Lacha, Marcina Macuka, Jacka Szymkiewicza, Darka Sprawkę, Kamila Szuszkiewicza, Piotrka Gwaderę.
W jakim kierunku zmierza twoim zdaniem polska scena muzyczna? Jakie widzisz przed nią nadzieje, wyzwania, zagrożenia – czy to w kontekście waszej własnej działalności, czy też ogólnej sytuacji na rynku muzycznym?
Ja raczej uciekam jak najdalej od stawiania tego rodzaju tez, które wymagają dokonywania uogólniających podsumowań. W wykonywaniu mojego zawodu skupiam się jedynie na własnej satysfakcji i radości z tego co robię. Oczywiście przeżyłem wiele rozczarowań związanych z funkcjonowaniem na tzw. „rynku” muzycznym. Tfu! Naprawdę nie znoszę tego typu określeń. Dlatego postawiłem na w pełni niezależną działalność, która ma przynosić mi przede wszystkim radość i spełnienie artystyczne, a jeśli chodzi o rynek, to chodzę na niego tylko po np. ziemniaki.
Poza tym interesuję się zupełnie innymi zjawiskami w muzyce od tych, które tworzą ten (tfu!) rynek.
Rozmawiał: Mikołaj Służewski
Więcej informacji o studiu: www.facebook.com/hasselhoffstudio/
Artykuł z cyklu „Studyjna mapa Polski” ukazał się w numerze 12/2016 miesięcznika Muzyk.