Muzyka towarzyszy nam przez całe życie. Jest dla nas ważna i daje nam dużo satysfakcji oraz radości. Odczucia te pojawiają się najsilniej wtedy, gdy sami wybieramy przykłady muzyczne odpowiadające naszym oczekiwaniom i upodobaniom. Niestety, już od dłuższego czasu mamy do czynienia z muzyką nawet wówczas, kiedy sobie jej obecności nie życzymy. Każde nieomal centrum handlowe, większość taksówek, zakładów fryzjerskich i wszelkich innych obiektów użyteczności publicznej, wymuszają na nas słuchanie muzyki. I to najczęściej byle jakiej. Jesteśmy tym procederem ubezwłasnowolnieni. Niektórzy bronią się, na ile jest to możliwe, pozornie obojętniejąc i ignorując atakującą akustyczną papkę. Ta jednak i tak wciska się do naszych uszu dokonując swoistych spustoszeń. I tylko bardzo silne muzyczne osobowości nie poddają się tej inwazji. Szkoda, że posiadaczami tych specyficznych zbroi są tylko ci, dla których twórczość akustyczna jest równie ważna, albo nawet ważniejsza, niż wszelkie inne, dostępne im dobra.
Wielki propagator twórczości akustycznej, nieżyjący już krytyk muzyczny, Jerzy Waldorff, głosił swego czasu tezę mówiącą o pozytywnym wpływie muzyki w żmudnym i, jak wskazuję doświadczenie, mało efektywnym procesie łagodzenia ludzkich obyczajów. Takie działanie miało, i pewnie ma nadal, rację bytu w przypadku dzieł wykonywanych w filharmoniach, teatrach operowych i innych miejscach przypominania podmiotów muzyki „poważnej” (aktualnie określanej „klasyczną”). A taką przede wszystkim spuścizną akustyczną interesował się pan Jerzy. I o niej pisał. Odbiorcy tej stylistyki, zgodnie z przyjętą etykietą, ubierali się specjalnie na okoliczność przebywania w szacownych murach prezentacji, a ich poczucie wyjątkowości rosło. Stosowna powaga na ich obliczach zaświadczała wymownie o wyższości własnego gustu wobec wielkości powszechnie istniejących. Stanowili tym samym szczególną elitę. I pilnowali bezwzględnie tego statusu. Jeśli w trakcie koncertu, ktokolwiek zakłócił swoim nagannym zachowaniem, np. wierceniem się, drzemką połączoną z pochrapywaniem, mową, czy nawet tylko doniosłym szeptem, nadbiegające z estrady fale akustyczne, natychmiast był strofowany przez innych syknięciami i spojrzeniami godnymi rozsierdzonego bazyliszka. To rzeczywiście kształtowało kulturę zachowania. A nawet bycia. Było wytwornie.
Ludzie, jak to ludzie, nie samą muzyką historyczną i współczesną, tworzoną dla orkiestr i zespołów klasycznych, żyją. A co gorsza, większość osobników homo sapiens uznaje wprawdzie jej wielkość, ale też unika styczności z nią jak diabeł święconej wody. Ten wielce wymowny fakt nasunął spryciarzom od zarabiania pieniędzy pewne skuteczne rozwiązania biznesowe. Miały one znacząco powiększyć ich zasoby. Należało jedynie przekonać owych uciekających przed sztuką przedstawicieli ludu o słuszności swego postępowania. Bowiem, chociaż muzyka klasyczna jest na zawsze i niewątpliwie wielką, to, mimo wszystko, każda inna też taką może być. To zależy wyłącznie od nas. Jeśli powiemy w mediach, że jest, to znaczy, że jest. Gdy powiemy z kolei, że nie jest, to znaczy, że nie jest. A jak nic nie powiemy, to znaczy, że nic nie jest. Prawda, że proste?
Początkowo wydawało się, że muzyka nic nie straci na wartości tylko z powodu tego, iż ktoś, kto potrafi uszczknąć coś na boku dla siebie, to czyni. Jednak po bardzo krótkim czasie ten ktoś zauważył, że to on może wpływać mocno na repertuar, na popularność i na rodzaj twórczości akustycznej. Swoje gusta estetyczne, a zwłaszcza finansowe, mógł swobodnie narzucać innym. I to zrobił. Muzyka traciła na jakości, a zyskiwała na popularności. Teraz już nie było elit i gorszej reszty. Nastąpiła pełna demokracja.
Demokracja jako taka jest wartością pożądaną. Ale nie w sztuce. Tutaj staje się wadą, a nawet czymś groźnym i niebezpiecznym. Początkowo prowadzi do prostoty, później do uproszczeń, a na końcu, do prostactwa. To ostatnie stadium nie musi już łagodzić obyczajów. Każde zachowanie jest właściwe, bo nie obowiązuje już żadna etykieta.
Po tym mało radosnym stwierdzeniu w powyższym akapicie, czuję się zobowiązany do złagodzenia jego przesłania. Otóż, szczęśliwie dla nas wszystkich, każda pozytywna w intencjach muzyka w gruncie rzeczy bardziej uszlachetnia, niż uniewrażliwia. Dlatego najgorszą ideą, jaka się pojawia w naszej rzeczywistości, jest pomysł minimalizowania godzin nauki muzyki w szkołach podstawowych, średnich i wyższych. To, z pewnością prowadzi do nie łagodzenia obyczajów.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 7/2014 miesięcznika Muzyk.