„To jest najlepszy ze wszystkich albumów, jakie nagrałem. Sądzę, że wyraziłem w nim jasno co myślę. Myślę, że dla jednych jest za dobry, żeby był prawdziwy, a dla innych zbyt prawdziwy, by uchodził za dobry”. Opinię samego zainteresowanego podtrzymuje też producent, Joe Chiccarelli: „To jeden z najodważniejszych krążków, jakie w ostatnich latach pojawiły się na rynku, znów przesunięte zostały granice muzycznej i tekstowej wyobraźni”. Z pewnością ten album, nagrywany we Francji i w Hollywood, był niecierpliwie oczekiwany nie tylko przez fanów artysty. Zawsze prowokujący Morrissey, nigdy nie należący do mainstreamu, nie ukrywa swych ostro wyrażanych, zdecydowanych, choć moim zdaniem nie zawsze ze sobą zbornych poglądów. Nienawidzący Trumpa gorliwy zwolennik Brexitu, chwalący amerykańskich pisarzy gloryfikujących Południe, uchodzący przez wielu za zakochanego tylko w sobie bufona, nie ma łatwego życia w kontaktach z dziennikarzami. Szczerze mówiąc niewiele mnie to obchodzi, patrzę na niego jako jednego z ważniejszych artystów nie tylko brytyjskiej, ale i światowej sceny muzycznej.
Napisał teksty wszystkich jedenastu utworów, kompozytorem aż sześciu z nich jest jego gitarzysta, Jesse Tobias, trzech Gustavo Manzur i dwóch Mando Lopez. Teksty Morrissey’a trudno zaliczyć do zbytnio odkrywczych. Owszem, przedstawia się jako zwolennik kochania, a nie zjadania zwierząt, mówi o ludzkiej potrzebie wzajemnej pomocy i współpracy, jak też konieczności opowiadania się po stronie prawdy. „Podnoszę głos, nie mam wyjścia”, śpiewa w tytułowym utworze, „Nie czytam gazet, sprowadzają same kłopoty”. W „Jim Jim Falls” ostrzega: „Jeśli chcesz kogoś zabić, to dla Boga już sam się zabiłeś”. Dla mnie zdecydowanie ciekawsza jest strona muzyczna tego krążka, z melodyjnymi tematami i doskonałymi, rozbudowanymi aranżacjami. Morrissey nagrywał w licznej, doborowej kompanii. Wystarczy wspomnieć, że na organach pedałowych grał Roger Manning, na perkusji Matt Walker, a na pedal steel guitar Greg Leisz. Jest również sekcja smyczków i dęciaków, oraz Glendale Tab & Apple Choir, nie brakuje nawet dwóch narratorów! Specjalne wyrazy uznania należą się samemu Morrissey’owi, wydaje mi się, że jako wokalista nigdy nie był lepszy. Co prawda rok temu przekroczył sześćdziesiątkę, żaden z niego weteran, ale zaskoczył mnie świetną kondycją, dawno nie demonstrowaną! Śpiewa zadziwiająco mocnym głosem i doskonale wie o co mu chodzi. Z pewnością zalety tego krążka przeważają nad słabościami, choć tak jak zawsze ani krytycy, ani słuchacze zdecydowanie nie będą jednomyślni w swych ocenach!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: www.morrisseyofficial.com
Recenzja ukazała się w numerze 5-6/2020 czasopisma Muzyk.