Omówiliśmy już rytm, artykulację, barwę, dynamikę i formę w muzyce. Pierwszeństwo w opisywaniu ich przed pozostałymi składnikami wskazywały nam realia fizyczne. Elementy te pojawiają się bowiem zawsze z chwilą, gdy mamy do czynienia z twórczością akustyczną. Teraz rozważymy kolejny atrybut muzyki, melodię. A zaskakującym spostrzeżeniem związanym z nią jest fakt, że będąc tak faworyzowaną przez słuchaczy nie musi wcale zaistnieć w kompozycji. Co więcej, jej wartości można oceniać dopiero w konfrontacji z inną składową utworu dźwiękowego, akordyką. Bez tego kontekstu harmonicznego jest ona równie „piękna”, albo „brzydka”, gdyż kryteria oceny dobierane są zgodnie z własnym widzimisię.
Melodią określamy następstwo pojedynczych dźwięków. Teoretycy lubią dodawać jeszcze by były one różnej wysokości, a estetycy, by uszeregowano je z logicznym przesłaniem. Nam te uściślenia nie trafiają do przekonania – a potrafimy bronić swego stanowiska – stąd pomijamy je w pełni świadomie z naszej definicji. Warto zauważyć, że mimo jej lapidarności uwzględnia ona wszystkie najróżniejsze przypadki i nie zawęża zagadnienia. Jej warunki dotyczą jedynie zaistnienia dźwięków muzycznych i zaprezentowania ich w czasie. A mówiąc o dźwiękach muzycznych mamy na myśli takie zjawiska akustyczne, których wysokość człowiek może określić własnym słuchem. Z kolei, ich pokazanie w czasie, to kwestia tworzonego przez nie przebiegu rytmicznego.
O randze melodii świadczyły do niedawna listy przebojów, popularność arii operowych, operetkowych i musicalowych, oraz… prawo autorskie. Dzisiaj tylko to ostatnie broni jeszcze jej statusu. Jak wiemy, wielu współczesnych fanów słucha bardzo często muzyki, która banalizuje melodię, ośmiesza ją, a nawet wyszydza.
Zdecydowana większość twórczości muzycznej uwzględnia obecność melodii. Do dwudziestego pierwszego wieku była ona też przeważnie znakiem rozpoznawczym dzieła akustycznego. Stanowiła istotny współczynnik jego popularności. Spełniała nawet, np. w fudze, czy w allegru sonatowym, funkcje formotwórcze. Jednak, przede wszystkim, określała w znaczącym stopniu cechy stylu muzycznego. Inne były melodie w bluesie, inne w soulu, inne w country, inne w rocku, inne w funky, inne w popie, i jeszcze inne w jazzie. Budowano je z różnych skal i rytmizowano zgodnie z oczekiwanymi w danym stylu przebiegami pulsacyjnymi Komponowano je w wartościach rytmicznych o podzielności trójkowej, dwójkowej, lub kompilacji obu. Tworzono je w krótkich, rwanych motywach, albo w długich, wyrafinowanych kantylenach. Artykułowano je środkami archetypicznymi, lub wyspekulowanymi. I wreszcie modyfikowano je i przekształcano według potrzeb artystycznych i wyrazowych. Jednak, niezależnie od ich budowy i idei interpretowania, urzeczywistniały ważny dla słuchaczy element kompozycji.
Melodie konstruujemy ze skal muzycznych. Wybór danej skali w ogromnym stopniu wyznacza ogólny wyraz melodii. Same jej dźwięki, i to niezależnie od sposobu ich uszeregowania, wykorzystane z konkretnej skali determinują już określone odczucia estetyczne. Przykładowo, melodie zbudowane ze skali jońskiej będą wyzwalały uczucia pogodne, a skomponowane ze skali frygijskiej, wrażenia melancholijne, kojarzone z kulturą wschodnią. Z kolei, melodia ukształtowana ze skali lokryckiej będzie brzmiała dla nas obco, dziwnie i niepokojąco. Za to melodie skonstruowane z pentatonik bezpółtonowych zawsze wzbudzą zainteresowanie i zdominują uwagę. W muzyce temperowanej mamy takich skal ponad setkę.
Jak już wcześniej wspomnieliśmy, „piękno” melodii zależy od jej konfrontacji z akordyką. Ta sama melodia pokazana w innym kontekście harmonicznym będzie się wydawała zmienioną. Można nawet dziecinną piosenkę tak zreharmonizować, że będzie się wydawała tworzywem awangardowym. I odwrotnie, bezmyślnie zestawione dźwięki mogą zostać odebrane jako niezwykle wyrafinowany i logiczny przebieg melodyczny z chwilą, gdy towarzyszące jej współbrzmienia ustalą taki odbiór.
Chociaż melodie straciły dzisiaj na znaczeniu, to jednak ich status prawny pozostał wciąż taki sam. W większości krajów kompozytorzy muzyki nieklasycznej rejestrują właśnie melodie z akompaniamentem jako swoje, prawem chronione, utwory. Co więcej, nawet jeśli aranżer z jakichkolwiek względów stworzy do nich nową harmonię, to autorstwo kompozycji i tak pozostanie niezmienione. Możliwy jest, z tych samych względów, proces odwrotny. Jeśli kompozytor wykorzysta przebieg harmoniczny istniejącego wcześniej dzieła, a wymyśli tylko do niego nową melodię, będzie twórcą niezależnym. Tak więc, gdy mówimy o plagiatach muzycznych, odnosimy się głównie do melodii. Ale jeśli znajdzie się szczególnie inteligentny fałszerz akustyczny i stworzy własną, odmienną akordykę, która mocno zmieni pierwotny kontekst melodyczny, to może mu się ten proceder powieść Pozostanie bezkarny. Nie wiem, czy z tej konkluzji należy się cieszyć.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 11/2011 miesięcznika Muzyk.