Twórczość muzyczna ma swoją historię. Liczyć ją trzeba w dziesiątkach, a może nawet setkach tysięcy lat. Jednak muzyka komponowana i wykonywana do XIX wieku włącznie nie istnieje w artefaktach. Nic o niej dokładnie nie wiemy – wbrew temu, co twierdzi większość muzykologów i znacząca część wykładowców akademii muzycznych – a tylko mamy niejasny pogląd o jej szkicowym (nutowym) ekwiwalencie. A więc, tylko w przypadku utworów skomponowanych przez profesjonalistów znających symbolikę zapisu dźwięków i przybliżonego, a dla nas faktycznie niewiadomego w pulsacji, przebiegu rytmu.
Wiedza o muzyce ma dwojaki charakter. Realny, czyli taki, jaki ona sama prezentuje, gdy jej słuchamy, oraz spekulacyjny, czyli taki, gdy poznajemy ją za pośrednictwem notacji na pięcioliniach. W pierwszym przypadku wiemy o niej wszystko, nawet jeśli jesteśmy abnegatami muzycznymi wychowanymi przez programy telewizyjne i nie umiemy tej naszej wiedzy w żaden sposób wysłowić. W drugim przypadku, nic o niej w szczegółach nie wiemy – a w sztuce właśnie w nich tkwi diabeł – i jedynie uzurpujemy sobie, albo jak wolą fachowcy, uzyskujemy, informacje na jej temat.
Krętactwo jest jednym z atrybutów wielu dziedzin działalności człowieka, w tym, niestety, nauki, sztuki i polityki (a tu do potęgi). W muzyce też pojawiają się hochsztaplerzy, którzy bałamucą społeczeństwo głosząc mu „odkrywane” prawdy o sztukach akustycznych. Twierdzą, że znają na wylot, np. muzykę średniowieczną, barokową i romantyczną, a ich dogłębna wiedza opiera się ponoć na wnikliwym rozczytywaniu kartek papieru zabazgrolonych nutami. Dodatkową pomocą w odkrywaniu owych ówczesnych realiów są ich filozoficzne i intuicyjne przeświadczenia o psychice, umiejętnościach i świadomości ludzi żyjących w owych stuleciach. My jednak wiemy dobrze, że nawet znana nam muzyka góralska czy romska (dawniej cygańska), będzie całkowicie nieprawdziwa, jeśli zapiszemy ją w nutach i przekażemy do wykonania klasycznemu kwartetowi smyczkowemu. W najlepszym przypadku usłyszymy stylizację, w najgorszym, parodię.
To, że tak naprawdę niewiele wiemy o muzyce z przeszłości, nie zmienia faktu, że należy ją wykonywać. Problem tkwi w tym, iż nikt nie ma prawa uzurpować sobie całej wiedzy o jej ponoć rzeczywistym wyrazie i jedynie słusznej interpretacji. Zasadniczym kryterium oceny winna być przede wszystkim energia faktury utworu i treść jego przesłania. Nawet dzieła Chopina, o których wielu szlachetnych pedagogów podobno wie wszystko, powinny być grane tak, jakby pianista je improwizował. Wówczas, być może, odbiorcy słysząc muzykę nie będą analizowali jej, np. pod względem „trafności” rubato, a raczej z pełnym napięciem śledzili narrację.
W sztukach akustycznych nie istnieją elementy ważniejsze i mniej istotne. Tylko, niejako z musu (z braku odpowiednich symboli), w kompozycjach zapisanych na pięcioliniach są składniki nadrzędne i pozostałe, pozornie mniej znaczące. A jednak te ostatnie, tylko sugerowane, albo wręcz pomijane, niejednokrotnie decydują o stylistyce kompozycji. I tak, podstawowymi elementami w nutach są wysokości dźwięków i rytm. Pierwsze stanowią tworzywo melodyczne i harmoniczne, drugi decyduje o ich zaistnieniu w czasie. A jest on wiarygodny tylko i wyłącznie w metronomicznie traktowanej pulsacji dwudzielnej (triole, kwintole, sekstole, septole itd. są też konsekwencją matematycznych rozwiązań tej dwójkowości). Wobec każdej innej pulsacji, a w naturze to one dominują (krystalicznie czysta, dwójkowa nie istnieje), przyjęta notacja jest bezużyteczna i służy wyłącznie za przybliżony wizerunek przebiegu rytmicznego (przypomina mapę, która wskazuje wprawdzie kierunki poruszania się, ale nie informuje o uwarunkowaniach tych szlaków).
Twierdzimy, że muzyka jest językiem abstrakcji. Niby niczego nie opisuje i o niczym nie informuje. Stanowi sobie tylko właściwy świat. No i jest prawie niedefiniowalna. Wszystko nią może być, co słyszymy, ale też wszystko, co słychać nie musi nią być. To zależy wyłącznie od naszej woli. Kiedy nasza percepcja zmienia się z informacyjnej (np. tramwaj jedzie) na estetyczną (np. fajnie ten tramwaj skrzypi) to mamy już do czynienia z muzyką.
Całkowita wiedza o muzyce jest nieosiągalna. Jeśli nie można zdefiniować jednoznacznie muzyki, to też nie można ją raz na zawsze w pełni opisać Zawsze będzie kwestia udziału naszej świadomości i nakierowania naszej percepcji na muzyczną interpretację faktów akustycznych.
O muzyce trzeba mówić, należy ją rozważać we wszystkich aspektach i dociekać jej budowy. Jednak nie wolno narzucać osobistych przekonań innym, jako jedynych prawd, które powinni uwzględniać. A już mówienie o muzyce, jako podmiocie, który się doskonale zna, jest chyba – delikatnie mówiąc – co najmniej nierozsądne.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 8/2015 miesięcznika Muzyk.