Dolly Parton może swoim życiem i karierą zaświadczyć, że amerykańska wersja Kopciuszka, ów mityczny sen o drodze od pucybuta do milionera naprawdę istnieje. Z nieprawdopodobnej nędzy doszła niezwykłą pracą, uporem i odrobiną szczęścia na szczyt światowego show biznesu. Dziś Dolly to nie tylko królowa country, ale też aktorka filmowa, właścicielka wytwórni płytowej Dolly Records, a także osoba zarządzająca ogromnym parkiem rozrywki, przynoszącym krocie. Niechętni jej twierdzą, że jest artystką o wyjątkowo złym guście, fatalnie wyglądającą i ubraną, w dodatku uzależnioną od ciągłych operacji plastycznych. Jakie to jednak może mieć znaczenie, wobec dziesiątek milionów, które łoży na najróżniejsze akcje charytatywne? Jako artystka osiągnęła wszystko: ma siedem statuetek Grammy, kilkadziesiąt innych bardzo ważnych i liczących się nagród, nieprawdopodobną ilość fanów na całym świecie, a tygodnik Newsweek całkiem serio nazwał ją kiedyś amerykańskim dobrem narodowym. Teraz to dobro nagrało swoją kolejną, już czterdziestą pierwszą płytę studyjną. Sama twierdzi, że przymierzała się do niej od dawna. „Chciałam nagrać takie piosenki, które miałyby w sobie pozytywną energię. Dookoła nas jest mnóstwo negatywnych zdarzeń, odechciewa się żyć, patrząc na nieszczęścia, krew i przemoc. Trzeba mieć nadzieję że ten dobry dzień, w jakim zmienimy się na lepsze, przyjdzie może jutro, może za tydzień. Ale przyjdzie!” Wszystkie piosenki są jej autorstwa, tylko do jednej w charakterze współautora zaprosiła Maca Davisa. Rzeczywiście, kipią pozytywną energią. Mimo tego, że wszystkie zostały teraz na potrzeby tego krążka nagrane, tylko pięć jest naprawdę premierowych. Cztery kolejne autorka wykorzystała, pisząc musical na kanwie swoich utworów, „9 to 5”, który w 1980 roku był wystawiony na Broadwayu. Znalazł się też słynny utwór „Together You And I”, który niegdyś nagrała na wspólnej płycie z wielkim admiratorem swojej twórczości, Porterem Wagonerem. Ostatnie płyty Parton były utrzymane w całości w stylu bluegrass. Teraz zaledwie kilka kompozycji trwa przy „muzyce błękitnych traw”, a cała reszta to country środka. Tytułowy „Better Day” jest cudownym, pogodnym walczykiem, uwagę przykuwają także piękne ballady. Najładniejsza nazywa się „Somebody’s Missing You” i jest śpiewana wespół z Emmylou Harris i Alison Krauss. Krążek jest znakomicie przemyślany i zrealizowany, niczego nie pozostawiono przypadkowi. Interesujące są bogate, wręcz gęste w brzmieniu aranżacje, nie wspominając o świetnych instrumentalistach. Najbardziej zaskakuje, że mimo założonej, nieco staroświeckiej elegancji, to płyta jak najbardziej współczesna! Przy okazji Dolly kolejny raz udowadnia, że jest świetną interpretatorką, ona naprawdę wszystko umie. Potrafi być wzruszająca, wręcz przejmująca, by za chwilę śpiewać lekko i powabnie. Wiek? Wolne żarty, ona ma dopiero 65 lat, jej głos brzmi znakomicie! Trudno się dziwić, że amerykańscy recenzenci zgodnie chwalą ten album w niebogłosy. Sądzę, że nawet ci z Państwa, którzy deklarują niechęć do country, zmienią zdanie po wysłuchaniu tego posłania do nadziei w dwunastu odsłonach. A Dolly podróżuje po świecie z tournee promocyjnym. Wszędzie gdzie śpiewa, a zaczęła od Europy, ma nabite sale i rozentuzjazmowanych słuchaczy. Widać, że wszyscy tej nadziei potrzebują, zwłaszcza w tak dobrym wydaniu!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Internet: dollyparton.com
Recenzja ukazała się w numerze 11/2011 miesięcznika Muzyk.