Dobrze, że Dzień Dziecka dawno za nami i nikt omyłkowo tego krążka pociechom nie kupi, bo zupełnie nie dla nich jest przeznaczony. Formacja Lao Che od początku miała niezwykłe teksty, z nich zrobiła sobie w znacznym stopniu znak rozpoznawczy i swój sposób porozumienia z fanami, których im przybywa w postępie geometrycznym, moim zdaniem całkowicie zasłużenie. Niektóre nawiązania do bajek, zwłaszcza Brzechwy, są tylko punktem wyjścia do poważnych rozważań nad naturą i kondycją człowieka. Bardzo specyficzny w nich język, zwłaszcza jeśli ktoś przywykł do banału przeciętnych produkcji i pewnie nie każdemu przypadnie do gustu, a kto go nie zaakceptuje i przez niego nie przebrnie, niewiele przyjemności mu zostanie. Poza tym muzyka, jaką Lao Che grają, to nie do końca rock, sporo tu wycieczek w stronę własnych poszukiwań. Tacy zresztą zawsze byli i nigdy nie chcieli być przypisywani do jednej, określonej przegrody muzycznej. Producentem tego krążka jest Piotr „Emade” Waglewski, co też z pewnością miało swoje pozytywne konsekwencje. To zapewne on wzmocnił grupę kilkoma członkami innych zespołów, co stworzyło jeszcze bogatszy obraz muzyczny. W znacznej części utworów „akcja muzyczna” dzieje się na kilku planach, dzięki temu niezwykle sugestywnie zbudowano nastrój. Każdy utwór, jest ich na krążku dziesięć, brzmi inaczej, utrzymany jest w innej stylistyce. Jest swing, trochę jazzu, punk, reggae, rock. Żeby odkryć ten album naprawdę, trzeba go wysłuchać kilkakrotnie i uważnie, nie da się go docenić traktując jako podkład do sprzątania. Najbardziej podobają mi się dwa single promujące album, czyli „Tu” i „Wojenka”. Jakie to szczęście, że wokalista, Hubert „Spięty” Dobaczewski śpiewa wyraźnie i nie stwarza niepotrzebnych problemów w zrozumieniu tekstu! Lao Che dedykują ten album „dorosłym, którzy mogą spojrzeć na świat przez pryzmat i dziecka i dorosłej osoby”. Mają rację.
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa zespołu: www.laoche.art.pl
Recenzja ukazała się w numerze 8/2015 miesięcznika Muzyk.