Podzielę się dziś z Państwem spostrzeżeniami dotyczącymi pewnych dziwactw związanych z muzyką. Niestety, nie bawią mnie one, tylko niepokoją. Zdaję sobie bowiem dobrze sprawę, że pozostaną one takimi jakie są, mimo wszelkich logicznych przeciwwskazań. Oto kilka takich przykładowych kwiatków z ogródka.
WYCENA MUZYKI
Muzyka jest jedyną dziedziną twórczą, która pozornie dociera do odbiorców bez potrzeby obecności dodatkowej materii. A to z powodu tego, że fal akustycznych nie widzimy. Ale stąd też nie mają dla nas żadnych wymiernych wartości. Zatem i wycena dzieł akustycznych jest całkowicie dowolna i absurdalna. Dopiero zapisanie ich w nutach, a wtedy istnieją jedynie wirtualnie, powoduje, że uzyskują status podmiotów dla finansowych ustaleń. Co innego książki. Nawet najgorsze, grafomańskie pozycje, mają zawsze swoją cenę. Przynajmniej taką, która uwzględnia ilość papieru potrzebną do ich powstania plus koszty druku. Z kolei sztuki plastyczne muszą korzystać z pośrednictwa płócien, farb, pędzli, blejtramów, marmurów, kamieni, metali szlachetnych, papieru, itp. A surowce te, same w sobie, zawierają konkretne wartości. W teatrach widzimy aktorów, stroje, scenografię, choreografię i akcję sceniczną. I za to, niezależnie od walorów sztuki, płacimy określone kwoty. Oglądanie filmów, a pomijam tu olbrzymie koszty ich wyprodukowania, wymaga ekranów, projektorów, taśm, cyfrowych nośników oraz barków z popcornem i coca-colą. To drogi interes. Ze zrozumieniem partycypujemy zatem w kosztach seansów kinowych. Tylko kompozytorom i muzykom, o ile nie są gwiazdami, płacimy z bólem serca. Bo ich efektów pracy przecież nie widać.
INSTRUMENTY TRANSPONUJĄCE
Historia rozwoju narzędzi do tworzenia muzyki jest pełna wynalazków technicznych uwzględniających zmieniające się wymagania sonorystyczne słuchaczy. Wiele z tych podmiotów, zwłaszcza z rodziny chordofonów i aerofonów stało się zapomnianymi artefaktami. Ale też inne instrumenty z ich rodzin, ulepszone i nadal udoskonalane, przetrwały do naszych czasów. Część z tych ocalałych, a dotyczy to już głównie tylko dętych, ma jednak nadal, trudne do zrozumienia przypadłości. Wiążą się one z tak zwanym strojem transponującym. Dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że wspomniany strój nie dotyczy wyglądu. Strój transponujący mówi o tym, że inne dźwięki się gra na tym instrumencie, a inne słychać w rzeczywistości. Ta dźwiękowa schizofrenia niektórym muzykom, szczególnie obdarzonym słuchem absolutnym, niekiedy przeszkadza. Przykładowo, gdy na scenie miałby się zaprezentować kwartet w składzie: flet, rożek angielski, saksofon altowy i klarnet basowy, to każdy z wykonawców grałby w innej tonacji. A, że w realiach tego nie byłoby słychać, to tylko dzięki instrumentatorowi, który wie, jak należy z tym problemem pokombinować w nutach. A wydawałoby się, że nie ma nic prostszego, niż nauczać w rzeczywistych tonacjach. Z puzonami to się udało.
KOŁO KWINTOWE
Ktoś kiedyś spostrzegł, że skala jońska i eolska odległa od niej o tercję małą niżej mają tyle samo znaków przykluczowych. Uznał, że warto to epokowe odkrycie zobrazować graficznie w postaci okręgu, na którym z jednej strony od zera (C-dur i a-moll) powiększa się liczba krzyżyków, a na drugim bemoli, co pozwala widzieć, ile tych znaków mają różne tonacje. Żeby jednak uwzględnić przypadki innych skal, np. lidyjskiej, lidyjskiej dominantowej, miksolidyjskiej, doryckiej, frygijskiej, lokryckiej, moll melodycznej, moll harmonicznej, całotonowej, bluesowej, wszystkich symetrycznych i jeszcze kilkudziesięciu innych, to tych kółek musielibyśmy rysować bez liku. I co z tego miałoby wyniknąć? Chyba tylko kolejne epokowe wynalazki dokumentujące zgodność znaków, np. miksolidyjskiej z leżącą od niej o kwartę niżej dorycką lub lidyjskiej dominantowej z leżącą od niej o kwartę niżej moll melodyczną. Ale czemu miałaby służyć ta wiedza?
ENHARMONIA
Notacja muzyki w stroju równomiernie temperowanym jest bardzo niedokładna. Wskazuje ona tylko wysokości dźwięków i ich przebieg rytmiczny przedstawiony w sposób matematyczny, pozbawiony naturalnych pulsacji. Wprawdzie kompozytorzy mogą jeszcze sugerować wszelkie artykulacyjne, dynamiczne i frazowe niuanse, ale są to wskazówki w niczym nie korygujące kwadratowości rytmu i ewentualnych, a koniecznych w wielu stylach muzycznych omijań temperacji. To jeszcze nie koniec wad notowania muzyki. Otóż przyjęto, że każdy dźwięk może zostać zapisany trzema różnymi nutami (tylko w jednym przypadku dwoma, za co mu serdecznie współczujemy). Ta spolegliwość została nazwana enharmonią i ma uzasadnienie w teoretycznych dywagacjach o tonalności. Przykładowo c można też przedstawić jako his (h z krzyżykiem) lub deses (d z dwoma bemolami). Strasznie to gmatwa symbole wysokości dźwięków na pięcioliniach, bo kto przeczyta bez zastanowienia trójdźwięk złożony z his, disis i asas. A już podwójne tonacje w pisowni, chociaż te same w słyszeniu. Kto to wymyślił i po co?
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 9/2015 miesięcznika Muzyk.