Są piosenki, które wryły się w pamięć milionom słuchaczy w konkretnym, zazwyczaj pierwszym wykonaniu. Niektóre na tyle silnie, że nie wyobrażamy sobie innej interpretacji i zanim usłyszymy próbę zmierzenia się z taką „historyczną zaszłością” przez innych, już ją odrzucamy. Nie ukrywam, sam mam ogromny kłopot z akceptacją poczynań pewnego niewysokiego Anglika, który kilkanaście lat temu nagrał niemal taśmowo swoje wersje piosenek z tak zwanego „śpiewnika amerykańskiego”, utworów niegdyś nagranych przez Sinatrę czy Crosby’ego. Dlatego gdy Mikołaj podrzucił mi pod choinkę album Gregory Portera z utworami wylansowanymi przez wspaniałego Nat King Cole’a, miałem wielki problem nawet z jej posłuchaniem. Owszem, cenię Portera, słusznie uznawanego teraz za objawienie amerykańskiej wokalistyki jazzowej, ale grzebanie się w kongenialnych, zrośniętych z Cole’m utworach, uważałem niemal za świętokradztwo. Tymczasem Gregory Porter, jak się okazało, znalazł na nie własny sposób. Śpiewa je co prawda „po bożemu”, z szacunkiem wobec oryginału, choć bez żadnych prób naśladowania mistrza. Słychać natychmiast, że wykonywanie tego repertuaru sprawia mu ogromną przyjemność, traktuje te piosenki jako świetne, ale podchodzi do nich po swojemu, bez obciążenia genialnym interpretatorem. Inaczej mówiąc, śpiewa je bez żadnych udziwnień, po prostu po swojemu i na luzie. Właśnie tym do siebie przekonuje. Ma tęgich pomocników, przede wszystkim aranżera, Vince’a Mendozę, który wykonał ogromną robotę. Razem zdecydowali, że akompaniować będzie prześwietna London Studio Orchestra, ale też grupa znakomitych jazzmanów. Pianista Christian Sands, basista Reuben Rogers, perkusista Ulysses Owens i trębacz Terence Blanchard dodają urokliwego posmaku całości. Gregory Porter ma znakomity głos, którym świetnie operuje, to też jego wielki atut. Jaka to przyjemność usłyszeć jeszcze raz „Smile”, „Nature Boy” czy „L-O-V-E”. Proszę mnie nie pytać, czy Porter jest lepszy od Nat King Cole’a. Moim zdaniem nie jest. Jednak na pewno jest bardzo interesujący i co najważniejsze, inny. Stanowczo namawiam do przesłuchania tego albumu!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.gregoryporter.com
Recenzja ukazała się w numerze 2/2018 miesięcznika Muzyk.