Ten album jest prawdziwym rarytasem, choć nie wiem, czy ktokolwiek będzie o nim w Polsce pisał. Jego główny bohater, zmarły półtora roku temu Glen Campbell, u nas pozostaje autorem i wykonawcą dwóch, może trzech wielkich hitów, z „Gentle on My Mind”, „Easy Come, Easy Go” i „By the Time I Get to Phoenix” na czele. Za to w USA był prawdziwą legendą. Oprócz pisania piosenek i ich wykonywania, zajmował się aktorstwem, przez kilka lat w telewizji CBS prowadził niezwykle popularny program z największymi gwiazdami show biznesu, bywał producentem muzycznym i telewizyjnym. Jeden z jego albumów zdobył podwójną platynę, cztery „tylko” platynę i aż dwanaście złoto. W pierwszej połowie lat 60., kiedy zaczynał karierę, stał się niezwykle cenionym gitarzystą studyjnym, a przy nagrywaniu ścieżki dźwiękowej do „Viva Las Vegas”, poznał niejakiego Elvisa Presleya. Natychmiast okazało się, że mają podobne głosy, śpiewają w jednej tonacji i że Glen potrafi świetnie naśladować interpretacje Elvisa. Zapadła decyzja, by Glen nagrywał dla Króla wersje demo utworów proponowanych mu przez różnych autorów. Campbell swoją pracę wykonywał niezwykle rzetelnie. Przede wszystkim starał się maksymalnie upodobnić do Króla w wybrzmieniach fermat, identycznie atakować pierwsze słowa refrenu, nawet brać w taki sam sposób oddech. W rezultacie, choć oczywiście słychać różnicę w barwie, ich głosy są bardzo do siebie zbliżone. Starania Glena nie poszły na marne, Presley i jego mocodawcy sporo z tych propozycji zaakceptowali. Po latach szpulowe taśmy z wysłanymi nagraniami gdzieś zaginęły, ale niemal cudem odnalazł je niedawno producent Stephen Aurebach. Postanowił je wydać jako jeden z pośmiertnych albumów Glena. W ten sposób na krążku znalazło się aż 18 utworów, wszystkie z lat 1964-1967. Jeden z nich, hymn gospel „We Call on Him”, jest duetem obu panów, mającym udowodnić podobieństwo głosów i interpretacji. Umieszczono też „Restless”, ze słynnym fortepianowym wstępem, opartym o „Claire de Lune” Debussy’ego, „All I Need Was the Rain” czy „Cross My Heart and Hope to Die”. Glenowi towarzyszy zespół studyjny The Wrecking Crew. Te piosenki, oczywiście w wersji Campbella, nigdy dotychczas nie były opublikowane. Dwanaście z nich Presley nagrał i co najmniej w kilku przypadkach rodzą się niebezpieczne dla niego porównania. Może to zabrzmi jak kalumnia, ale śpiewający na pełnym luzie Glen, w nagraniach dokonanych przecież bez żadnego studyjnego retuszu, ponad wszelką wątpliwość udowodnił swój nieprzeciętny talent!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artysty: www.glencampbell.com
Recenzja ukazała się w numerze 2/2019 miesięcznika Muzyk.