Dwudziestego siódmego kwietnia minie osiemdziesiąta rocznica urodzin najwybitniejszego polskiego kompozytora muzyki nieklasycznej. Tworzył ją w różnych estetykach i dla różnych potrzeb. Jednak, niezależnie od jej przesłania, zawsze zawarł w niej to coś, co stanowiło o jego własnym, całkowicie indywidualnym, stylu. A chociaż wypowiadał się w wielu konwencjach dźwiękowych, to jego największą fascynacją był modern jazz. Twierdził, że jest on aktem bezkompromisowych działań, a zapłatę za nie stanowi życie artysty.
Krzysztof Komeda Trzciński przyszedł na świat w Poznaniu, mieście które za jego czasów interesowało się sztuką. Istniało w nim wiele orkiestr, zespołów muzycznych i chórów, a jego mieszkańcy idąc wieczorem do restauracji słuchali często żywej muzyki, w tym improwizowanej. Oczywiście koncerty i recitale, które stawały się dla nich wydarzeniami, komentowali emocjonalnie, a wobec pojawiających się w gazetach recenzji pisanych przez wykształconych muzycznie dziennikarzy, odnosili się nie tylko uczuciowo, ale też merytorycznie. Ten klimat kultywowania wartości duchowych istniał także w domu państwa Trzcińskich. Mimo że nie byli oni profesjonalnymi muzykami, to jednak grali z zamiłowaniem na pianinie i skrzypcach, a widząc predyspozycje i zainteresowania syna w kierunkach muzycznych, zaczęli uczyć go gry na fortepianie, gdy tylko ukończył cztery lata. To zapewne sprzyjało faktowi, że mając osiem dostał się do Konserwatorium Muzycznego i był jego najmłodszym uczniem. Wojna zmusiła jego rodzinę do zmian miejsc zamieszkania. W końcu, po dłuższym pobycie w Częstochowie i Wałbrzychu, rodzice osiedli w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie Krzysztof uzyskał maturę w tamtejszym gimnazjum. Prowadził w nim swój własny zespół muzyczny, którym dyrygował grając na akordeonie i niekiedy na fortepianie. Za namową matki podjął studia medyczne w Poznaniu. Ukończył je jako magister laryngologii. Nie podjął jednak zaproponowanej mu pracy w zawodzie, przedkładając nad nią granie i komponowanie muzyki improwizowanej. Założył swój sekstet jazzowy i poruszył nim wkrótce cale środowisko muzyczne występując na Pierwszym Festiwalu Muzyki Jazzowej w Sopocie w 1956 roku. Odtąd jego osoba stawała się coraz bardziej znacząca w twórczości nieklasycznej. Po napisaniu muzyki do wielu filmów, stał się też autorytetem dla wielu innych kompozytorów działających dla potrzeb kinematografii. W Hollywood, gdzie często przebywał pisząc i nagrywając ilustrację do kolejnych obrazów, doznał w 1969 roku urazu czaszki w wyniku niefortunnego upadku podczas spaceru z przyjacielem, pisarzem Markiem Hłasko. Zmarł dwudziestego trzeciego kwietnia, w wieku 38 lat, w szpitalu neurochirurgicznym w Warszawie.
Poznań przez kilkadziesiąt lat nie pamiętał o swoim wybitnym twórcy i dopiero pod koniec XX wieku próbował naprawić ten wstyd szeregiem koncertów z muzyką Komedy, w tym najbardziej spektakularnym z udziałem wibrafonisty Jerzego Miliana, członka jego pierwszego sekstetu. Zamówił też stosowną tablicę pamiątkową i umieścił ją na fasadzie budynku, w którego mieszkaniu spędził Krzysztof swoje najmłodsze lata. Na szczęście wartość jego spuścizny docenili znacznie wcześniej polscy jazzmani, umieszczając je w swoich repertuarach, nagrywając na płytach i wykonując na swoich recitalach. Wiele z jego kompozycji uzyskało już status standardów jazzowych, a jedna z nich, ballada z filmu „Rosemary’s Baby”, stała się wręcz światowym przebojem. Aktualnie, w początkach XXI stulecia, kompozycje Komedy stanowią nadal ważną inspirację dla wielu muzyków improwizujących oraz są istotnym źródłem wyrazu i ekspresji oczekiwanymi przez wielu słuchaczy.
W kontekście tego, co wyżej zostało napisane, wypada zadać sobie pytanie, co takiego niezwykłego zawierają kompozycje Krzysztofa Trzcińskiego, że stały się tak znaczącymi odnośnikami dla twórców i odbiorców muzyki? W odpowiedzi musimy odnieść się do pewnego spostrzeżenia filozoficznego, mówiącego o tym, że ograniczenia nie tylko nie są zniewoleniem, ale wręcz warunkują wolność. Ten pozorny paradoks w muzyce przyczynił się do dokonania wielu genialnych odkryć. Przykładowo, temperacja wysokości dźwięków umożliwiła zaistnienie świadomej akordyki, kadencje harmoniczne pomogły uprościć realizację twórczych zamysłów, a konkretne szeregi dźwięków – skale muzyczne – określiły charakter i wyraz kompozycji.
Utwory Krzysztofa Komedy pozwalają wykonawcom na dokonanie wyborów w dokreśleniu szczegółów mających podkreślić i rozwinąć główną treść. Kompozycje są zapisane przeważnie w postaci krótkich fraz i motywów, prowokujących do własnych komentarzy na ich temat oraz sugerują interpretatorom dowolne kształtowanie form. Komeda oczekuje zatem od muzyków twórczego podejścia do skomponowanej przez niego materii dźwiękowej, ograniczania przez nich zakreślonej luźno przestrzeni. Odwołuje się do ich umiejętności improwizatorskich, dokomponowywania narracji wobec narzuconego przez niego scenariusza. A ten jest zawsze wyrazisty, konkretny i sugestywny. Wywołuje silne emocje i zwraca na siebie uwagę. Zapamiętuje się go i kojarzy z określonym przesłaniem. Tym samym jego ekspresja połączona z ekspresją zbudowaną przez instrumentalistów daje w efekcie zawsze inny wyraz muzyki. Dlatego nigdy nie jest w wykonaniu taka sama. Nie może więc się znudzić. Jest ponadczasowa.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 4/2011 miesięcznika Muzyk.