Pewnie wszyscy wiemy: Beth jest znakomitą, w pełni dojrzałą wokalistką. Joe to jeden z najlepszych w tej chwili gitarzystów. Oboje doceniani, kochani w branży i ubóstwiani przez fanów, niesłychanie aktywni zawodowo, zwłaszcza Joe nagrywa praktycznie płytę za płytą i trudno mu w tym dorównać. Spotykali się już dwukrotnie przy pracy nad wspólnymi albumami. Trzeci raz urządzili sobie pięciodniową sesję w Studio at the Palms w Las Vegas w sierpniu 2016 roku, nagrywając właśnie „Black Coffee”, który to album miał premierę pod koniec stycznia tego roku. Jest jeszcze trzeci, bardzo ważny człowiek, zamieszany w to przedsięwzięcie tak samo, jak w dwa poprzednie – producent Kevin „The Caveman” Shirley. W tym charakterze pracował już z choćby z Aerosmith, Iron Maiden i tuzinem innych sław, ale najważniejsze, że z samym Bonamassą również. Uchodzi za fachowca najwyższej klasy, który nie popełnia błędów. Podobno z jego podszeptu wszystkie trzy albumy nie zawierają nagrań nowych, napisanych specjalnie na tę okoliczność, lecz jedynie przeboje wylansowane przez innych. Kevin wychodzi z założenia, że świeżynki dobre są na płyty solowe, a klasę wykonawców najlepiej wykazać, grając covery. Doskonale wiedział i tym razem co robi. Utwory są w stosunku do oryginałów przearanżowane, słychać blues, soul, rock, funk i ktoś, kto by chciał umieścić ten krążek w ramach jakiegoś jednego, określonego stylu, stanie przed zadaniem beznadziejnym. W tej sytuacji znalezienie zupełnie nowego klucza do wykonania każdej z kompozycji, nie nastręczało gwiazdom żadnego kłopotu. Potrafili zrobić z nich coś absolutnie świeżego i swojego. Wśród dziesięciu wykorzystanych utworów, nie wszystkie cieszyły się w oryginalnych wersjach taką samą popularnością, zwłaszcza u nas. Są bardzo różne. Tytułowy „Black Coffee” śpiewał niegdyś z ogromnym powodzeniem duet Ike i Tina Turner, a brawurowo tu wykonany blues Edgara Wintera „Give It Everything You Got”, ze znakomitymi blachami, raczej nie znalazł podobnej ilości entuzjastów. Connee Boswell wykonywała kołysankę „Lullaby of the Leaves” świetnie, ale wersja Hart jest według mnie ciekawsza. Tu nie ma nagrań niedopracowanych, wszystkie są bardzo dobre, albo jeszcze lepsze. Beth, jak się wydaje, nie ma żadnych ograniczeń głosowych i interpretacyjnych, z ogromną łatwością przechodząc od delikatnego, uduchowionego śpiewania do ostrych, pełnych pasji fraz. O Bonamassie napisano już wszystko, dla mnie to aktualny, gitarowy mistrz. A do tego jeszcze trzeba koniecznie wspomnieć o wspaniałych muzykach, z pewnością godnych gwiazd, z którymi współpracują!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strony internetowe artystów: www.bethhart.com / jbonamassa.com
Recenzja ukazała się w numerze 4/2018 miesięcznika Muzyk.