Wychowywana przez babcię, Polkę, dobrze grała na pianinie, nawet grywała jako taper, ale jej plany zniszczył nierozważny kierowca, potrącając ją podczas jazdy na rowerze. Skutki wypadku były straszliwe, a lekarz zalecił jej terapię poprzez muzykę. Jakimś cudem wyszła z beznadziejnej sytuacji, zaczęła pisać piosenki i śpiewać. I to jak! Po trzech płytach studyjnych wydała pierwszy, podwójny krążek koncertowy, nagrany podczas różnych wieczorów w kilku krajach Europy w latach 2012-2016. Sama go starannie skompilowała. Niby repertuar ten sam, ale w studio miała do dyspozycji duży zespół muzyków, z big-bandem włącznie, a na tej płycie towarzyszy jej kilkuosobowa grupa, ze specjalnym udziałem wiolonczeli, na której gra świetny Stephan Braun. Trzeba od razu dodać, że Melody dobrała sobie znakomitych muzyków. Ona sama w realiach estradowych odnalazła się wyjątkowo dobrze, moim zdaniem nawet bardziej przekonująco niż na wychuchanych, studyjnych krążkach. Kilka utworów, choć nie wszystkie, zaśpiewała siłą rzeczy inaczej. Poza jedną są to oczywiście jej własne kompozycje. Jedyną „obcą” jest słynny temat „Over the Rainbow”, wykonany jednak w dalekiej od standardowej, interesującej interpretacji. Gardot trudno umieścić w jakiejś stylistycznej szufladce, zresztą na tym polega jej siła. Kto chce, doszuka się wpływów Holiday czy Mitchell, ale to przede wszystkim jej własny muzyczny świat i sposób śpiewania. Co najważniejsze, jest w tym co robi bardzo prawdziwa. Większość piosenek śpiewa intymnie, czasem na granicy szeptu, chociaż kilka razy, choćby w „Who Will Comfort Me”, pokazuje, że ma silny głos, a jego oszczędność jest zaplanowanym środkiem wyrazu. W „Les Etoiles” bez trudu przywołuje atmosferę paryskich klubów jazzowych, by w „Lisboa” delektować się swoistą mieszanką samby i fado. Wspomniany już udział wiolonczeli daje kapitalne rezultaty. „Baby I’m A Fool” czy „Deep Within The Corners Of My Mind”, opierają się na duetach jej głosu z wręcz śpiewającą wiolonczelą. Ciekawym zabiegiem jest obecność w nagraniach pianina z charakterystycznym, „postarzałym” brzmieniem, dzięki czemu na przykład piosenka „My One and Only Thrill” nabrała zupełnie innego charakteru. Nie mogę nie wspomnieć o utworze „Goodbye”, z błyskotliwym solo samej Gardot na fortepianie. Właściwie chciałoby się opowiedzieć o każdej z piosenek, bo zwyczajnie na to zasługują, ale nie chciałbym odbierać Państwu przyjemności osobistego ich poznania. Dla wrażliwców płyta obowiązkowa!
Tekst: Marcin Andrzejewski
Strona internetowa artystki: melodygardot.co.uk
Recenzja ukazała się w numerze 4/2018 miesięcznika Muzyk.