Zmiany, zmiany, zmiany. Cały świat przeszedł na funkcjonowanie w trybie zdalnym. Uczymy się tego nowego bytu. Trochę nie bardzo, na dłuższą metę, widzę koncerty bez publiczności. Wszyscy przecież wiemy, jaki napęd daje żywy, najlepiej żywiołowy odbiór. Może te streamowane występy jakoś się uleżą w naszej świadomości, może z jakąś ograniczoną ilością słuchaczy uda się stworzyć tę tak nam potrzebą magię, uzależniającą bardziej niż wszystkie używki. Bez tego wszak nie potrafimy żyć. A chyba i nasi odbiorcy też… Poza tym jestem przekonany, że jednak wróci „normalne” granie, że znowu ludziska będą walić na koncerty drzwiami i oknami… Może ten post przyniesie refleksję? Może wszyscy zdamy sobie sprawę, co straciliśmy? Może zawalczymy, żeby to wróciło? Marzyciel, idealista, artysta…
Ale zostawmy to, nie o tym chcę dziś pisać. Chcę o nauczaniu online. Muzyki, grania, teorii, historii – wszystkiego, co jest na uczelniach muzycznych. To rewolucja. Niby dotąd coś tam było, niektórzy to robili, były głosy, że to do niczego, że się nie da… Ale dało się. I to po całości. Rzeczywistość nas do tego po prostu zmusiła. Nie było wyjścia.
Zdalne lekcje indywidualne porównałbym do odbioru muzyki z płyty. Te na żywo – to koncert. Gdy słuchamy, co gra student „przez komputer”, jesteśmy bardziej obiektywni. Jest mniej emocji, które towarzyszą odbiorowi muzyki live. Potrafimy bardziej wychwycić szczegóły, niuanse i detale. Tak mi się wydaje.
Oczywiście niezbędne jest przygotowanie sprzętowe. Przede wszystkim szybki internet. Potem karta dźwiękowa, dobry mikrofon, przyzwoita kamera, oprogramowanie do nagrywania, pisania nut. No i umiejętności. Trzeba to wszystko zainstalować, podpiąć i obsłużyć.
A ile korzyści! Wartości i nowej wiedzy. Wszystko przyda się jak znalazł. Studenci i uczniowie nauczyli się nagrywać, weryfikować swe „dzieła”. Toż to regularna propedeutyka pracy w studio! Trzeba trochę się miarkować, potrafić grać na zimno, powtarzać do zamierzonego skutku.
Wiadomo, że nie zastąpi to lekcji na żywo, osobistego kontaktu. Nauczyciel może pokazać, zagrać, ustawić aparat gry. Tego nie da się zrobić online. Wszystko przecież wiemy. Lekcje online wnoszą nowy aspekt, którego nie ma „w klasie”. Obydwie sytuacje uzupełniają się.
Poza tym są zajęcia o nagrywaniu, praktyki studyjne itp. Ale to jest trochę takie platoniczne, na zaliczenie. A teraz mamy regularne rozpoznanie walką. Trzeba i koniec. Pociąg ruszył. Kto nie wsiadł, został z walizkami na peronie.
Kolejna przestrzeń to zajęcia teoretyczne. Tu to już naprawdę poszło po całości. Jest sporo platform do prowadzenia takich zajęć. Nie ma większego znaczenia, czy chodzi o muzykę czy o jakąś inną dyscyplinę. Na moim uniwersytecie jest taka, wynaleziona w Australii, „maszyna”, która ma wprost nieograniczone możliwości. Wykłady na żywo z multimediami (z opcją nagrywania i wielokrotnego odtwarzania), możliwość zamieszczenia wszelkich najwymyślniejszych materiałów, linków, fotografii. Są też oczywiście testy. Można je tak skonfigurować, że ściąganie jest praktycznie niemożliwe… Pytania pojawiają się w randomowej kolejności, określa się czas i nie ma zmiłuj. Niestety… A wszystko z pełnym monitoringiem obecności.
Do takich zajęć i wykładów trzeba przygotowywać się pod innym kątem. Z reguły jest to znacznie bardziej czasochłonne. Wiele musimy się jeszcze nauczyć. Ale przecież metodykę pracy „po staremu” poznawaliśmy przez lata. Wiadomo, że nie wszyscy dadzą radę się na to wszystko przestawić. Bariera techniczna jest czasem nie do przejścia. Występuje również opór mentalny. Nie, bo nie.
To przyszłość. Nie zahamujemy tego. Na pewno kiedyś byli tacy, którzy mówili, że nie przyjmie się jedzenie nożem i widelcem… Kino dźwiękowe na początku traktowano jako sezonową nowinkę, która na pewno nie zagrozi filmom niemym. Przykłady można mnożyć. Z grubszych argumentów jest dbanie o stan uzębienia… To akurat niestety nie przyjęło się jeszcze do końca… haha…
Reasumując, pojawiła się w edukacji ogromna, nowa przestrzeń. Nie, żeby zaraz wylać dziecko z kąpielą i wyrzucić stare metody na śmietnik, ale nie przegapmy tego, co przyniosły nam nowe, skądinąd ciężkie czasy. Dostrzeżmy w nich pozytywy. Always look on the bright side of life.
PS
Jeszcze „okolicznik miejsca”. Pisałem to w moim ukochanym miejscu na świecie. Mój czakram. Kaszuby, Wdzydze Kiszewskie, „ta karczma Tawerna się nazywa”. Widok na skrzyżowanie czterech odnóg Jeziora Wdzydzkiego – Kaszubskiego Morza. Teraz, w poczuciu spełnionego obowiązku, mogę jechać do Wiela (15 km) na spotkanie z przyjaciółmi z ogólniaka. Wyrwałem się pierwszy raz w ciągu całej pandemii. Należy mi się. Pozdrawiam.
Tekst: Mariusz Bogdanowicz
Artykuł ukazał się w numerze 7-8/2020 czasopisma Muzyk.
Felietony Mariusza Bogdanowicza można znaleźć na stronie www.mariuszbogdanowicz.pl.