Na wstępie muszę od razu wyjaśnić, że nie interesuje mnie tutaj historia fonografii ani techniczne sposoby nagrywania muzyki. Tę kwestię zostawiam akustykom, zwłaszcza tym ze specjalizacją reżyserii dźwięku, oraz wszystkim innym fascynatom wynalazków związanych z nośnikami dźwięku. W kręgu moich dociekań znajduje się tylko i wyłącznie kwestia ewentualnych zależności między technikami rejestrowania zjawisk akustycznych z muzyką. Mówiąc krótko, pragnę dociec, czy technologie nagrań muzyki wpływały w jakikolwiek sposób na: a) polepszanie jej jakości; b) pogarszanie jej jakości; c) nie wpływały na jej jakość.
Podjęty temat jest, zdaję sobie z tego sprawę, ryzykowny i niemożliwy wręcz do wszechstronnego zanalizowania na łamach jednej strony miesięcznika muzycznego. Zdecydowanie bardziej nadaje się on na tezę pracy naukowej uwzględniającej wszechstronne badania, np. za pomocą ankiet wypełnianych przez losowo wybranych mieszkańców wielkich aglomeracji, małych miasteczek i wsi, uwiarygodnionej jeszcze opiniami krytyków sztuk akustycznych, teoretyków uczelni muzycznych i wszystkich innych wybitnych znawców problematyki. A jednak, mając na uwadze owe niemożliwe do spełnienia w niniejszym artykule wymogi, korzystam z dobrodziejstwa prywatnej wypowiedzi, jaką gwarantuje forma felietonu (m.in. prawa do wyrażania niezależnego od jakichkolwiek nacisków zdania, byle nie mijającego się z prawdą zapisów kodeksu karnego) i pozwalam sobie na ujawnienie moich przeświadczeń związanych z poruszanym zagadnieniem. Czynię to zresztą bez większych dylematów moralnych wiedząc, że każdy z czytających moje poglądy (odnoszone do ewentualnych powiązań technik rejestracji zjawisk fizycznych, z narracją muzyczną o treściach metafizycznych), ma niezbywalne prawo ustosunkowania się do nich w następujących relacjach:
a) zgodności z poznanymi wywodami
b) zaprzeczenia poznanym sądom
c) braku ustosunkowania się do tak daleko posuniętych dywagacji intelektualnych.
Muzyka do dwudziestego wieku nie była nagrywana. Po prostu, nie istniał jeszcze jakikolwiek sposób jej rejestrowania. Dopiero wynalazek obracających się woskowych wałków, na których rylec igły żłobiącej rowki rejestrował wysokość i głośność zjawisk akustycznych, pozwolił wreszcie utrwalić muzykę. To, jeszcze niedoskonałe i dość prymitywne urządzenie nagrywające spowodowało jednak przełom w utrwalaniu zdarzeń dźwiękowych. Mamy prawo sądzić, że gdyby zaistniało wcześniej, np. w Średniowieczu, to pozbawiłoby wizjonerów tamtych czasów wszelkich przeświadczeń odnoszonych do instrumentarium i interpretacji ówczesnej muzyki. A gdyby tak zaistniało w Baroku, to zadziwiłoby zapewne wszystkich znawców rzeczywistym wtedy brzmieniem twórczości Jana Sebastiana Bacha. Gdyby pojawiło się przynajmniej w Romantyzmie, to niewątpliwie mocno nadwyrężyło by przesądy o jedynie słusznej interpretacji dzieł Chopina. Wracając jednak do meritum sprawy muszę przypomnieć, że kręcące się wałki utrwaliły, m.in. wykonania ragtime’ów przez samego mistrza tego gatunku, Scotta Joplina. I tu, po przesłuchaniu zremasterowanej płyty, formułuję swój pierwszy, ważny dla poruszanej problematyki, wniosek. Otóż interpretacje kompozytora i pianisty w jednej osobie, grane energiczną i jednostajną artykulacją, wyraźnie wskazują na silny związek zachodzący między równomiernie obracającym się mechanizmem rejestrującym, a monotonią niczym nie zmąconych pulsacji marszowych. Można powiedzieć, że spotkały się dwie maszyny współgrające w absolutnie zgodnym rytmie, chociaż pracujące w odmiennych celach.
Zbudowanie gramofonu z lśniącą tubą umożliwiło już słuchanie muzyki uwiecznionej w rowkach szklanych płyt. Te tłukące się łatwo podmioty, o ile tylko zachowały szczęśliwie swoje krągłe kształty, znacznie wierniej odtwarzały parametry zamieszczanych na nich kompozycji muzycznych. Trudno mi jednak rzec, czy ta technologia miała jakikolwiek wpływ na muzykę, bo zdobyte przeze mnie przykłady marszów nazistowskich rozbiły się, niestety, w drobny mak. Pocieszam się jedynie refleksją, że nauka ponosiła już wielokrotnie znacznie większe straty przez ów tak niełaskawy los.
Analogowa technika nagrań, a teraz z perspektywy czasu mogę to stwierdzić z niezachwianą pewnością siebie, stanowiła największą zdolność w utrwalaniu ekspresji muzyki. Nagrania z lat pięćdziesiątych (apogeum stanowiły lata osiemdziesiąte XX wieku) przekazywały emocje twórcze i wykonawcze, nieznane dotąd w takim nasyceniu w całej historii fonografii. Ta technologia rejestracji inspirowała kompozytorów i muzyków do osiągania maksimum swoich możliwości twórczych i interpretacyjnych. To powodowało, że odbiorcy otrzymywali nasycone ogromną energią przykłady ich działań.
Potem już było coraz gorzej. Z całą pewnością technologia cyfrowa czyni z muzyki coś, a ma na to swoje perfidne sposoby, coś, co kształtuje ją wyraźnie na jej podobieństwo.
* Nie całkiem żartobliwy przyczynek do nieistniejącej jeszcze pracy licencjackiej.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 8/2014 miesięcznika Muzyk.