Jak u większości gwiazdorów country, biografia Brada Paisley’a zaczyna się od momentu, gdy otrzymał od dziadka w dzieciństwie gitarę. Potem był chór kościelny, zawsze dobre w warunkach amerykańskich przedszkole śpiewu, a jednocześnie pierwsze lekcje gitary. Nauczyciel-profesjonalista, szybko się zorientował, że chłopak rokuje spore nadzieje, czym bardzo jego samego i rodziców zachęcił do rzeczywiście intensywnej pracy. Okazało się, że nauczyciel miał rację, Brad założył swój zespół gdy miał dwanaście lat. Co ciekawe, grupa wykonywała głównie piosenki swego domorosłego szefa i ku uciesze dorosłych, była ozdobą sobotnich potańcówek w całej okolicy. Po jakimś czasie młodzieniec przeprowadził się do Nashville, podpatrując najlepszych i terminując w licznych barach muzycznych. Tam został wyłowiony przez jednego z łowców talentów i dość szybko otrzymał szansę nagrania pierwszej płyty. Krążek „Who Needs Pictures” ukazał się na rynku w 1999 roku i z miejsca stał się sukcesem, teraz już multiplatynowym. Paisley niemal z tygodnia na tydzień, z mało komu znanego wokalisty, stał się gwiazdą wielkiego formatu. Szybko udowodnił następnymi płytami, że zwycięstwo nie było dziełem przypadku. Branża też go doceniła. Trzy razy w oczach speców z Academy of Country Music i dwa razy przez Country Music Association, był wybierany najlepszym wokalistą roku. Paisley pracuje szybko: „American Saturday Night”, wydany kilka miesięcy temu, jest już jego ósmym krążkiem! To także spory sukces ciągle tego samego od początku producenta, Kevina Freemana, jak również stałego zespołu muzycznego, grającego zarówno na estradzie i w studiu. Brad sam jest wybornym gitarzystą, lekcje z pewnością nie poszły w zapomnienie, czego dowodem może być fakt, że poprzedni, bardzo ciepło przyjęty krążek był w całości instrumentalny. Z tych doświadczeń wynika także wyjątkowo, nawet jak na Nashville, dopracowana warstwa muzyczna jego nagrań, czyściutka każda nuta i rewelacyjne aranżacje. Niby Paisley należy zdecydowanie do przedstawicieli country środka, ale zawsze trafia się na nich znakomite wymiatanie solówek gitarowych, jakby on sam i jego kapela tylko na chwilę przerwali granie rocka. Amerykanie lubią dowcipne teksty przebojów Brada, ich absolutne połączenie z rzeczywistością, której daleko do nadętego optymizmu, oferowanego przez innych wykonawców. Paisley śpiewa ciepłym, mocnym tenorem, akurat takim, jaki wydaje się najbardziej idealny do mieszanki honky-tonk, ballad i ostrych rytmów. Krytycy twierdzą, że właśnie on najlepiej ze wszystkich w Nashville łączy młodych entuzjastów country z pokoleniem średniaków i starszych fanów, buntujących się przeciwko rugowaniu wszystkiego, co w tej muzyce autentyczne i wsadzaniem w to miejsce muzycznego i uczuciowego „plastiku”. Już singiel z balladą „Then”, poprzedzający krążek, był podobno kupowany w równym stopniu przez wszystkie pokolenia, co się dawno nie zdarzyło. A tymczasem Paisley wyruszył na tournee promocyjne „American Saturday Night”, obejmujące aż 41 miast USA i Kanady. Na razie sprzedał 10 milionów swoich płyt, ale teraz zapowiada się dla niego rekordowy sezon…
Tekst: Marcin Andrzejewski
Recenzja ukazała się w numerze 9/2009 miesięcznika Muzyk.