Od dłuższego czasu gram na blachach, które moim zdaniem są uniwersalne i znajdują bardzo szerokie zastosowanie w moich różnorodnych zainteresowaniach muzycznych. Moje przyzwyczajenia z tym związane nie zatykają mi jednak uszu na nowe i często bardzo interesujące brzmienia. Poproszono mnie o przetestowanie nowej serii blach Armand marki Zildjian.
Na testowany set składa się hihat 14” o grubości medium thin, crash 16” grubości medium thin oraz ride 20” medium thin. Całość zapakowana w całkiem porządny (jak na „reklamówkę”), ocieplany futerał na talerze. Jest on dołączony do talerzy, podobnie jak książka zatytułowana „Cymbal Makers” przedstawiająca m.in. historię firmy Zildjian. Nowa seria honoruje zmarłego przed pięciu laty wieloletniego prezesa – Armanda Zildjiana, pierwszego z rodziny Zildjianów urodzonego i wychowanego w Stanach Zjednoczonych.
Blachy Zildjian Armand są produktem, który powstał z myślą o tych, co pamiętają, a jeśli nie pamiętają, to chcieliby poczuć smak dawnych lat. Postarano się, by ich barwa odzwierciedlała typowe, wyraziste i klarowne, acz nie aż tak jasne brzmienia lat 60’. Tak też są reklamowane. A o to kilka słów na temat moich wrażeń ze spotkania z nimi.
Armand Hi-Hat 14”
Zacznijmy od 14” hihatu. Bottom nieco cięższy od blachy Top, co już świadczy, iż jest to blacha współczesna. Powierzchnia starannie utoczona, z delikatnym kuciem pojawiającym się tu i ówdzie. Blacha wizualnie ładna, niewątpliwie pełniąca rolę estetycznej ozdoby zestawu. Brzmienie dość suche, ale pełne. Hihat ten odzywał się bardzo dobrze zarówno jako mocno domknięty jak i uchylony. Sam w sobie nie jest jasną blachą. Porównałbym go charakterem do Zildjiana New Beat’a, ale tego z lat 80’ Bardzo dobra reakcja na granie nogą ze swingowym ride. Wyraźny cyk zamknięcia z bardzo szeroką, ale skupioną projekcją. Hihat spodobał mi się, bo wydaje się być nietuzinkową blachą, która ma zdecydowanie szlachetny charakter. Grając groove rockowy na pół otwartych czynelach rzeczywiście odpowiadał dźwięcznym i pełnym akcentem, który można śmiało kojarzyć z legendarnymi, rockowymi nagraniami zespołów Led Zepelin, The Doors czy nawet Nirvana.
Armand Ride 20”
Ride 20” z widniejącym opisem o jego grubości medium thin od początku wydał mi się rodzynkiem w tym secie. Zdecydowanie tak, określenie to w pełni oddaje jego masę i to co czułem trzymając go w rękach. Podobnie jak hihat został starannie wykonany, z pojawiającymi się gdzieniegdzie kuciami. Talerz spodobał mi się już na samym początku i poczułem jego potencjał. Mimo, iż czułem jego ride’ową masę, miałem wrażenie, że mogę go lekko giąć. To dodało smaku i nadziei, że będzie dobrze. Nie myliłem się, bowiem już po pierwszych uderzeniach odezwał się dość skupiony i całkiem zrównoważony dźwięk. Blachy nie polecałbym jednak do swingu, choć i w takiej stylistyce się wybroni. Jest to (jak dla mnie) blacha zdecydowanie pop-rockowa, która grana z czuciem, może zdziałać cuda. Szczególnie spodobało mi się jej crashowanie, które jest możliwe i przyjemne z powodu ciężaru talerza. Odzywa się wtedy pełną, ładną barwą z dość szybkim atakiem na początku i przyjemnym średnio długim wybrzmiewaniem. Bell tego talerza to również atrakcyjny dodatek, który swoją proporcjonalną wielkością idealnie wpasowuje się w ogólne brzmienie. Czuje się pod nim drewno pałki, które daje solidne podparcie. Nie przebija się mocną, dzwonkową barwą. Jest suchy i dźwięczny, znowu przypomina minioną epokę w pop rockowych brzmieniach. Granie na nim mniej więcej na środku powierzchni jest na tyle selektywne, że nie giną pojedyncze uderzenia i przyjemnie prowadzi w groovie. Im bliżej jego krawędzi, uderzenia nieco się rozmydlają i nabierają crashowego charakteru. Podoba mi się to, bo znajduje przez to szerokie zastosowanie. W talerzu czuje się moc, podczas wzbudzania go filcowymi pałkami wydostaje się równy i charakterystyczny szum, spod którego słychać basowy alikwot. Ten z kolei nadaje dramaturgii zamierzchłych czasów. Przypomina mi nieco stare blachy serii K, Constantinopole.
Armand Medium Thin Crash 16”
Crash 16” medium thin. Tutaj zostałem nieco zaskoczony. Crash, jak wiadomo, w takich setach jest punktem, który wydaje końcową i podsumowującą ocenę. I tutaj daje mu jedynie 4. Liczyłem na coś, co rzeczywiście przeniesie mnie w fajną krainę, gdzie doszukam się legendarnych barw z rodziny nieprodukowanych już Paiste 602. Crash w tym przypadku mimo swojej poprawności w brzmieniu, wydał mi się banalny. Jego atak przeniesiono na ułamkowo późniejszy moment, co oddaje klimat starej blachy, ale zabrakło tu duszy. Crash jest jasną blachą ze średnio długim wybrzmiewaniem. Wspomniany atak nadaje „mlaskowatości” i oddechu, lecz za krótko wybrzmiewa i szybko ginie w zestawie. Nie jest to blacha 18”, a 16” jednak znam takie szesnastki, które potrafiły przebijać się i poskramiać najpotężniejsze ride’y. Samo wykonanie również rzetelne i przyjemnie prezentuje się na statywie.
PODSUMOWANIE
Reasumując, crash okazał się średnio jasną gwiazdą, ale zachowującą swoją klasę. Predysponuje to ten set do ogólnej mojej oceny dobrej. Próba cofnięcia się w czasie została podjęta i w dużej mierze zakończona sukcesem. Blachy na pewno polubią fani Gene’a Krupy, Budy’ego Rich’a czy Louies Benson’a. Wprawdzie nasze dzisiejsze uszy i percepcja są przyzwyczajone do współczesnych szeroko i potężnie wybrzmiewających talerzy. Zatem tak naprawdę o obiektywną ocenę tych old-schoolowych blach należałoby zapytać tych już dziś często nieżyjących.
Tekst: Maciej Muraszko
CENY:
testowany zestaw (Armand Ride 20”, Armand Medium Thin Crash 16”, Armand Hi-Hat 14”): 3920 PLN
Armand Ride: 1190 PLN (20”), 1290 PLN (21”)
Armand Medium Thin Crash: 899 PLN (16”), 1039 PLN (18”)
Armand Thin Crash: 899 PLN (16”), 1039 PLN (18”)
Armand Hi-Ha:t 1290 PLN (13”), 1449 PLN (14”)
Armand Splash: 499 PLN (10”)
Do testu dostarczył:
ZIBI
ul. Wirażowa 119
02-145 Warszawa
tel. (022) 3289111
Internet: www.zildjian.com
Test ukazał się w numerze 12/2007 miesięcznika Muzyk.