Dotarła do nas smutna wiadomość – w wieku 82 lat zmarł wybitny polski saksofonista jazzowy, kompozytor i aranżer Zbigniew Namysłowski. Muzyk, który był obecny na naszej scenie muzycznej od ponad 60 lat, cały czas był aktywny, a na ten rok planował kolejne koncerty (miał wystąpić m.in. w Poznaniu w ramach wiosennej edycji Ery Jazzu). Niestety nie usłyszymy go już na żywo, ale pozostanie w pamięci zarówno jazzmanów, z którymi dzielił scenę, jak i wszystkich fanów jazzu. Pozostawił też po sobie bogatą kolekcję nagrań zrealizowanych w ciągu ostatnich sześciu dekad. Poza albumami nagranymi przez niego z własnymi zespołami, są to także płyty Krzysztofa Komedy czy Czesława Niemena.
Z myślą zarówno o tych, którzy dobrze znali twórczość Zbigniewa Namysłowskiego, jak i przede wszystkim tych, którzy nie mieli dotąd okazji poznać ani jego muzyki, ani tym bardziej sylwetki tego legendarnego polskiego jazzmana sięgnęliśmy do naszego archiwum. Poniżej przypominamy wywiad przeprowadzony Panem Zbigniewem ponad dwadzieścia lat temu. W rozmowie opublikowanej w 1996 roku opowiada on m.in. o swoich początkach i inspiracjach, jazzie jako całości oraz jego polskim wydaniu, a także o instrumentach i swojej edukacji. Mimo, że od jej przeprowadzenia minęło ponad ćwierć wieku, nie brak tu wypowiedzi, które bynajmniej się nie zestarzały i słów które nadal są aktualne…
Dwa lata temu w Olsztynie odbył się Benefis z okazji 35-lecia Pana obecności na scenie jazzowej. Jeśli dobrze policzyć, to Pańska kariera trwa trochę dłużej. Czy wszystko nie zaczęło się w roku 1957 od zespołu Five Brothers?
Tak, sprawę tych 35 lat wyjaśnił już Ptaszyn Wróblewski bezpośrednio na imprezie. Próbował zliczyć te lata i w żaden sposób nie wychodziło 35, lecz więcej. Jeśli chodzi o zespół, to faktycznie taki istniał, choć dał tylko jeden koncert na otwarciu „Hot Clubu” Hybrydy. Grali w nim koledzy z Liceum Muzycznego.
Od tej uroczystości minęły już dwa lata. Czy nastąpiły jakieś zmiany w tym czasie?
Jeśli chodzi o mnie to nic się nie zmieniło. Grałem jazz i w dalszym ciągu to robię.
Czy można policzyć zespoły, w których Pan grał?
Może mógłbym policzyć zespoły, które prowadziłem, ale te, których byłem sidemanem są nie do policzenia. Jeszcze nie zamierzam pisać pamiętników i w związku z tym bardzo rzadko wracam pamięcią do przeszłości.
Jest Pan osobą, która ma ogromny wkład w historię polskiego jazzu i nadal ją współtworzy. Czy Pana zdaniem istnieje coś takiego jak „polski jazz”? Od kilku lat pojawiają się różne opinie na ten temat.
Jeśli już mówić, że istnieje coś poza amerykańskim jazzem, to można tylko mówić, że istnieją pewne nurty wywodzące się od innych narodów. Niektóre rytmy południowoamerykańskie zostały początkowo przechwycone przez Gillespiego, a następnie to się tak rozpowszechniło, że normalną sprawą jest to, że jazzmeni grają z rytmami brazylijskimi czy kubańskimi. Dlaczego więc nie może zaistnieć coś takiego jak „jazz polski”, czy np. „jazz skandynawski”. O „jazzie skandynawskim” nawet się mówi, że Jan Garbarek jest jego przedstawicielem i to jest taki właśnie nurt. Natomiast jeśli mówić o „jazzie polskim”, cóż to może być? Może w pewnym stopniu włączanie folkloru polskiego. Myślę jednak, że muzycy starają się grać jazz amerykański, a te ewentualne próby dodawania folkloru do jazzu są tylko jakimś uzupełnieniem. Nie zanosi się na to, żeby to wprowadziło jakieś zmiany do głównego nurtu jazzu.
A co miał Pan w zamyśle rozpoczynając współpracę z góralami?
Od bardzo dawna interesowałem się tą muzyką. Kiedyś zrobiłem kompozycję opartą na melodii góralskiej. Próbowałem wtopić pewne elementy muzyki góralskiej i nie tylko góralskiej do jazzu. Ale to były raczej sporadyczne rzeczy. Granie z góralami od dawna mnie nurtowało. Zrobiliśmy kilka prób, nagraliśmy płytę i ciągle koncertujemy.
Czy nie jest to właśnie próba stworzenia podwalin pod rodzimy jazz? Już na początku lat 60. Dave Brubeck i Stan Getz wskazywali na konieczność szukania rodzimych inspiracji.
Było kilku geniuszy jazzowych, którzy naprowadzili jazz na inne tory. Był kiedyś Charlie Parker, który stworzył bebop i następnie całe generacje grały tak jak Parker. Później pojawił się Coltrane, tak samo dodał nowe frazy i wszyscy zaczęli grać podobnie do niego. Wielu znakomitych muzyków jazzowych stworzyło indywidualne style, ale to wszystko to jazz. Bardzo trudno byłoby znaleźć poza Ameryką muzyków, którzy stworzyliby jakiś nowy styl jazzowy. W tym kontekście można powiedzieć o Garbarku, że gra on coś czego nie grają Amerykanie.
Pana współpraca z góralami sprawiła, że został nieco zawężony Pański wizerunek artystyczny. Czy spodziewał się Pan takiego stanu rzeczy?
Moim zdaniem jest zupełnie odwrotnie. Dzięki współpracy z Góralami rozszerzył się krąg osób słuchających mojej muzyki oraz sama muzyka została wzbogacona nowymi elementami.
Wiele osób dość krytycznie odnosi się do tego typu prób. Co Pan o tym sądzi?
To jest zrozumiałe. Wszelkie próby łączenia dwóch gatunków pozornie odległych od siebie muszą wywołać bardzo różne reakcje. Wcale się temu nie dziwię. Mnie zadowala opinia największego autorytetu, seniora wśród Górali muzyków, Tadeusza Gąsienicy Giewonta. Bardzo mu się podobało.
Jedno jest pewne, że podąża Pan własną drogą tworząc muzykę autorską i bardzo osobistą. A skąd w ogóle się wzięły Pana zainteresowania i fascynacje jazzem?
Na samym początku nie był to jazz, ale piosenki, które słyszałem przez radio. W szkole nie cierpiałem muzyki. Te obowiązki, ćwiczenia, to było tak piekielnie nudne i męczące. Szkoła mnie nudziła i wolałem grać w piłkę. Dopiero gdy sam zacząłem muzykować rozbudziła się we mnie chęć grania. Prawdziwa fascynacja muzyką i chyba już jazzem rozpoczęła się, gdy zacząłem słuchać audycji Willisa Conovera z rozgłośni Voice of America.
Jak Pan sądzi, którzy muzycy wywarli największe piętno na Pana twórczości?
Z pewnością byli to polscy muzycy. Najbardziej podziwiałem Jerzego Matuszkiewicza, który grał na kilku saksofonach. Dopiero potem zacząłem się interesować muzykami amerykańskimi.
A pośród muzyków amerykańskich?
Bix Beiderbecke, Armstrong. Początkowo pasjonowałem się muzykami dixielandowymi. Potem Charlie Parker, Art Pepper, niektórzy twierdzą, że jego wpływy są słyszalne w mojej grze. Następnie był John Coltrane, Joe Henderson i wielu wielu innych.
Kto był Pana pierwszym nauczycielem?
Nie miałem nauczyciela saksofonu w szkole. Szkoła dała mi to, że wiedziałem jak mam ćwiczyć, jakie dobierać wprawki.
Jak wyglądała Pana droga do saksofonu, na jakich instrumentach uczył się Pan grać?
W szkole uczyłem się grać na fortepianie i wiolonczeli, potem był puzon i saksofon. Przez krótki czas w kręgu mojego zainteresowania była też trąbka.
Gra też Pan na flecie.
Tak, flet jest niemal obowiązkowym instrumentem każdego saksofonisty, zwłaszcza jeśli chce grać w big bandzie.
Jazz to w przeważającej części improwizacje, jednak w prawie każdym utworze znajduje się jakiś temat, pewien rdzeń. Jaki jest Pana styl komponowania. Gdzie lub w czym szuka Pan inspiracji?
Nigdzie. Komponowanie jest chyba najbardziej indywidualną stroną muzykowania jazzowego, bo w zasadzie nie naśladuje się tutaj nikogo. W grze nie ma wyjścia, trzeba ściągać różne zagrywki i wbijać je sobie w głowę i palce. Komponowanie może być o wiele bardziej indywidualne niż granie. Staram się komponować tak, aby się dało to zaśpiewać. Zawsze sobie śpiewam melodię zanim ją zagram i zapiszę.
A czy szuka Pan w czymś natchnienia?
Bywa różnie. Najczęściej komponuje przy pianinie lub innej klawiaturze. Zdarza się, że melodia przychodzi podczas chodzenia. Kroki wyznaczają pewien rytm i przeważnie każdy muzyk, gdy chodzi, coś sobie nuci. Bardzo często w takich chwilach rodzą się ciekawe pomysły.
Skąd się wzięło u Pana upodobanie do nieparzystego metrum. Można je spotkać w Pańskich utworach już z wczesnych lat 60.?
Nie sądzę, abym miał takie upodobanie. Jedną z takich pierwszych melodii było Winobranie, ale ja jej sobie inaczej nie wyobrażam. Wiem, że Szukalski próbował grać to na 4/4, lecz mnie się to bardzo nie podobało. Takie metrum raczej wynika z melodii, a nie z jakiegoś specjalnego upodobania. Wielu tych nieparzystych melodii też nie wymyśliłem.
Jak Pan ocenia muzyków, z którymi Pan aktualnie pracuje?
To są najlepsi muzycy z jakimikolwiek grałem. Jestem zachwycony, że z nimi gram. Absolutna rewelacja!
A jak Pan ocenia młodą kadrę jazzmanów. Prowadzi też Pan działalność edukacyjną i jest Pan jurorem na wielu imprezach.
Uważam, że Polska jest na niezwykłym etapie. Jest w tej chwili ogromna rzesza młodych bardzo zdolnych muzyków. Chyba nigdy nie było takiego przyrostu tak zdolnej młodzieży.
Sam Pan zauważa, że w Polsce nastąpił poważny rozkwit jazzu. Wiele osób mówi o swoistym fenomenie i twierdzi, że zaczynamy odgrywać pierwszoplanową rolę w jazzie europejskim.
Ja bym tak nie przesadzał z tą opinią o pozycji polskiego jazzu w Europie i na świecie, a to z tego powodu, że niektórzy dopiero dowiadują się, że w Polsce gra się jazz. Przez długie lata Polska nie istniała na rynku europejskim, a co dopiero światowym. Uważam, że jest to tylko nasze zdanie, że mamy tak mocną pozycję. Niemniej na pewno zasługujemy na zauważenie i to znaczące.
A kogo by Pan uplasował na pozycji lidera?
To nie jest sport.
Gdyby mógł Pan utworzyć skład z osób, z którymi Pan współpracował, kto znalazłby się w nim?
Wybieram ten kwartet, z którym aktualnie gram.
Jaki był dla Pana rok 1995?
Muszę powiedzieć, że dość dziwny. W ankiecie pisma Jazz Forum wygrałem kategorię muzyka roku, zespół kategorię zespołu, a muzycy, z którymi gram, kategorie swoich instrumentów. Prawdziwą nagrodą za to było to, że nie zaproszono nas na żaden festiwal. W innych krajach zazwyczaj jest tak, że jeśli muzyk wygrywa jakieś ankiety, to go wszędzie zapraszają. U nas jest odwrotnie. Jak coś wygrał, to już mu wystarczy.
W czym leżą przyczyny takiego stanu rzeczy?
Ja nie wiem – chyba jest to typowo polskie. Z tego co wiem, to nie dotyczy to tylko jazzu i muzyki. Bodajże Zamachowski mówił, że zdobył jakieś nagrody i w związku z tym nigdzie go nie angażują. Czy to jest zazdrość, czy coś innego – doprawdy nie wiem.
Nad czym Pan obecnie pracuje?
Chcę wydać płytę, zrobiliśmy już próbną sesję radiową. Znajdą się na niej moje nowe kompozycje, jedna stara, troszeczkę przerobiona i uwspółcześniona. Jeszcze nie wiem kto tę płytę wyda, choć mam podpisaną umowę z Koch International. W nagraniach oprócz muzyków z mojego kwartetu będzie uczestniczył trębacz Piotr Wojtasik.
Jest Pan bardzo doświadczonym muzykiem. Czy może Pan udzielić kilku porad początkującym jazzmanom.
Uważam, że jeśli ktoś chce grać jazz to będzie go grał. To jest bardzo trudna muzyka, wymagająca bardzo dużo pracy, słuchania i trzeba się nią pasjonować. Na dodatek wiele osób, zwłaszcza dziennikarzy przychodzi i zadaje pytanie: „Dlaczego wy gracie ten jazz? Przecież go nikt nie słucha”.
Czy na podstawie tego co zostało tu powiedziane nie można wnioskować, że jest zupełnie odwrotnie i jazz jest teraz bardzo popularny?
Ja to też zauważyłem. Z jednej strony jest to trochę dziwne, bo jest to bardzo trudna muzyka. Wydawałoby się, że człowiek nie przygotowany do słuchania jazzu nie powinien go lubić. Może popularność jazzu jest wynikiem fali rocka i ogólnego umuzykalnienia społeczeństwa. Teraz młodzież bardziej interesuje się muzyką. Gdy wszędzie na ulicach widzi się młodych ludzi z słuchawkami na uszach, to chyba oznacza to, że ludzie ci lubią muzykę. Umuzykalnienie następuje już przez samo słuchanie, a w jego wyniku szuka się innych wrażeń niż „łupu cupu”. Boję się tylko, że może od disco polo jest trochę za daleko.
Co Pan sądzi o takich zjawiskach jak disco polo?
Popularność tego zjawiska świadczy o kiepskim guście Polaków.
Jakiej Pan słucha muzyki?
Jazzu. Najnowszego, ale starego też. Niestety mam mało czasu na słuchanie.
Na koniec chcielibyśmy zapytać o Pana instrumenty?
Przez długi czas grałem na instrumentach firmy Yamaha. Był to saksofon altowy, flet, puzon i syntezator DX7. Obecnie gram na saksofonie altowym firmy Richard Keilwerth, na którym gra też Branford Marsalis. Używam też sopranina firmy Yanagisawa. Dość długi czas grałem na ustnikach Otto Link, jednak teraz używam ustnika Beehler 8S, który w jakiś sposób znalazł się w moim domu i przez wiele lat leżał w szufladzie. Jest on bardzo głośny i brzmi inaczej niż Otto Link. Jeśli chodzi o stroiki to używam Rico Royal i La Voz o grubości 1 i 1.5.
Wywiad ukazał się pierwotnie w numerze 2/1996 miesięcznika Muzyk.
zdjęcie: archiwum czasopisma Muzyk