Muzyka, jak twierdzi wielu słuchaczy, dzieli się na dobrą i złą. Takie rozróżnienie ma pozornie cechy racjonalne. Ponieważ jest ona sztuką interpretowania zjawisk akustycznych w kategoriach estetycznych, a więc podlega prywatnym ocenom, stąd każdy słuchacz przyjmując owe kryteria łatwo może wyrazić swoją opinię na temat konkretnego utworu dźwiękowego. I nikt nie jest w stanie jej efektywnie oponować, bo nie istnieją narzędzia werbalne, w pełni skuteczne wobec indywidualnych stanów emocjonalnych. Nie istnieją zresztą też żadne obiektywne wzorce mogące jednoznacznie wskazywać przykłady dobrej, lub złej muzyki. Często zresztą to, co dla jednych będzie stanowiło to pierwsze, dla drugich będzie reprezentować właśnie jego przeciwieństwo.
Mówić o muzyce, że jest dobra, albo zła, ma taki sam sens, jak wyrażanie opinii o jakiejkolwiek książce. Nawet, jeśli założymy, że dana pozycja beletrystyczna w ocenie wszystkich czytelników wskazuje na dobrą, to i tak jej poziom dobra zależeć będzie przecież od wielu nieokreślonych tym słowem elementów. Wszyscy się chyba zgodzimy, że dobra, napisana wierszem bajka dla dzieci wskazuje na zupełnie inny wymiar dobra w porównaniu do poezji laureata nagrody Nobla. Nie ten obszar intelektualny, nie te środki, nie te alegorie, nie ta finezja języka, nie ta forma, nie ta ekspresja i nie to przesłanie. W sumie opozycje te stanowią dwa różne światy literackie, zarówno pod względem ideowym, jak i artystycznym. Ale obie dobre.
Powiedzieć o fugach Jana Sebastiana Bacha, że są dobre, ale, że dobre, a nawet jeszcze lepsze są piosenki Madonny, w kontekście opozycji dobra – zła wydaje się być uzasadnione. Dla profanów i… mediów. Dla wrażliwych słuchaczy, studiujących wszelkie aspekty sztuk akustycznych, grających z potrzeby na jakimkolwiek instrumencie, łaknących muzyki jak spragniony wody, to niedorzeczność. Stwierdzenie owo jest dla nich równie absurdalne, jak przywołane powyżej w odniesieniu do książki. I chociaż płyty Madonny są w swojej kategorii rzeczywiście bardzo dobre, to już spuścizna Bacha jest dziełem genialnym. Wyjątkowym i powalającym. Pewnie dla uszu nieprzygotowanych i mało wymagających stanowi też ciężki przypadek twórczości trudnej i nudnej. Jednak w porównaniu do dokonań przywoływanej tu divy znajduje się ono co najmniej kilkaset parseków dalej. Pod każdym względem. Zresztą nie tylko wobec niej.
Ocenianie muzyki jako dobrej, lub złej ma swoje uzasadnienie. Ale tylko z chwilą, gdy recenzujemy kompozycje przynależące do tego samego nurtu akustycznego. Podobnie jak bajki powinniśmy porównywać z bajkami, wiersze z wierszami, dramaty z dramatami, eseje z esejami, reportaże z reportażami, kryminały z kryminałami, powieści z powieściami, autobiografie z autobiografiami, itd. Muzycznymi odpowiednikami wymienionych form literackich są style dźwiękowe. To w ramach każdego z nich możemy korzystać z tych dwóch przymiotników. I mimo że nie niosą one żadnych treści merytorycznych, to jednak dają pewne wyobrażenie o estetycznym efekcie, jaki powstał u odbiorcy po zapoznaniu się z jednym z jego przykładów. Oczywiście odnosząc go do innych, przynależących do tego samego kierunku.
Style muzyczne to zbiory kompozycji akustycznych, posiadających wiele wspólnych cech w zakresie rozwiązań rytmicznych, harmonicznych, melodycznych, artykulacyjnych, kolorystycznych i formalnych. Te podobieństwa łącząc utwory w granicach konkretnego stylu, odróżniają je zarazem od innych dzieł, charakteryzujących i stanowiących odmienny styl. Takich samodzielnych estetyk w muzyce jest bardzo dużo. Wiele z nich reprezentuje wspólne źródło pochodzenia. Możemy nawet mówić o swojego rodzaju mega-stylach, które obejmują liczne zbiory nurtów pokrewnych. Takimi nadrzędnymi stylami są: klasyka, jazz, blues, soul, gospel, country, pop, funk, rock i muzyka etniczna. Podobną funkcję znaczeniową pełnią wprawdzie też muzyka ilustracyjna, użytkowa i elektroniczna, ale ponieważ w ich ramach mieszczą się wszelkie style akustyczne łączone nie atrybutami dźwiękowymi, a celami pozamuzycznymi, stąd pomijamy je w naszych rozważaniach.
Najbardziej dziwnym mega-stylem pod względem przyjętych wobec niego kryteriów podziału jest klasyka. Otóż głównym wyróżnikiem jej zbiorów stała się historia. I tak, styl średniowieczny to muzyka wieków średnich, styl renesansowy to dzieła skomponowane w okresie Renesansu, styl barokowy to twórczość powstała w czasach Baroku, styl klasycystyczny obejmuje spuściznę Klasycyzmu, a styl romantyczny reprezentują utwory napisane w epoce Romantyzmu. I dopiero od XIX wieku style klasyczne utożsamiane są z innymi wyróżnikami niż okresy historyczne, np. technikami twórczymi (impresjonizm, symbolizm, dodekafonia, muzyka konkretna), czy wpływami folkloru (szkoły narodowe). A przecież lata powstawania muzyki klasycznej nie pokrywają się jednoznacznie z jej cechami stylistycznymi, np. Bach tworzył, i technikami polifonicznymi (przypisanymi właśnie Barokowi), i technikami homofonicznymi (określającymi już następne epoki), a Ludwig van Beethoven komponował środkami charakteryzującymi Klasycyzm, ale także wczesny Romantyzm.
Kryteria wszystkich pozostałych stylów są już inne. Decydują o ich wyróżnianiu nie względy czasowe, ale muzyczne. I chociaż w granicach danego mega-stylu panują często wielkie różnice merytoryczne między poszczególnymi nurtami, to jednak samo źródło odwołania pozostaje w nich takie same. Ale o tym powiemy już w następnym naszym spotkaniu.
Tekst: Piotr Kałużny
Artykuł ukazał się w numerze 5/2012 miesięcznika Muzyk.