Coraz więcej osób nie ogranicza swojej działalności muzycznej do wykonawstwa i zajmuje się także komponowaniem, prowadzeniem autorskich zespołów a nawet samodzielną realizacją projektów wydawniczych. Dostęp do domowych urządzeń nagrywających, możliwość publikowania nagrań w Internecie, społecznościowe finansowanie albumu lub teledysku, to tylko kilka przykładów technicznego wsparcia dla osób, którym marzy się autorska płyta.
O ile muzycy często potrafią zadbać o wszystkie wymienione kwestie, jest jedno zagadnienie, wobec którego zwykle są zupełnie bezradni. Ignorują je lub celowo pomijają, z premedytacją łamią albo – posiadając jedynie strzępki wiedzy na jego temat – nie potrafią właściwie z niego skorzystać: prawo autorskie.
Recykling kultury
Nagradzany na wielu festiwalach dokument z 2008 roku Kultura remiksu (RiP: A remix manifesto) porusza kwestie skomplikowanej relacji między twórcą-dziełem-wydawcą oraz przywilejów koncernów, będących w posiadaniu praw autorskich do utworów. Reżyser obrazu Brett Gaylor i główni bohaterowie filmu – wykorzystujący technikę samplingu muzyk znany jako Girl Talk oraz profesor prawa-aktywista Lawrence Lessig – wyznają filozofię „wolnej kultury” (free culture) – gdzie każdy ma prawo do twórczego wykorzystywania zasobów, pozostawionych przez przeszłe pokolenia.
Istotą propozycji Lessiga nie jest całkowite zniesienie praw autorskich. To postulowanie powrotu do ich pierwotnego – dosłownego – znaczenia: stymulowania twórczości poprzez ochronę samego twórcy i pozostawienie mu decyzji, w jakim stopniu jego dzieło może stanowić materiał dla innych artystów. Lessig zauważa, że prawna machina wprawiona w ruch przez koncerny – wydawnicze, filmowe czy płytowe – w obecnej formie w małym stopniu służy twórcy. Paradoksalnie, niekiedy bywa dla niego wręcz zagrożeniem, a już z całą pewnością nie służy społeczeństwu i swobodzie twórczej.
Członkowie społecznego ruchu The free culture movement starają się zmieniać nie tylko niekorzystne przepisy, ale i świadomość społeczną. Poprzez rozmaite kampanie, pokazują ludziom niezwiązanym z branżą, że ograniczanie przepływu dóbr kultury szkodzi wszystkim – nie tylko artystom. Zwracają uwagę, jak nieustanne wydłużanie okresu, w którym dzieło chronią prawa autorskie, prowadzi do absurdów. Przykładem może być casus Happy Birthday To You. Odśpiewanie popularnej piosenki bez opłacenia tantiem (utwór powstał prawdopodobnie w końcówce XIX wieku) jeszcze niedawno było zagrożone grzywną lub nawet więzieniem, choć autorki piosenki nie żyją od stu lat. Dopiero w 2015 roku, na mocy wyroku sądu, Warner/Chappel Music straciło prawa do urodzinowego szlagieru, a melodia stała się częścią domeny publicznej.
To tylko jeden przykład kuriozalnej sytuacji, kiedy prawo uniemożliwia wykorzystywanie tekstów kultury wiele lat po śmierci ich twórców. Blokowanie premiery filmu, bo pada w nim cytat z utworu literackiego a spadkobiercy nie wyrazili zgody na jego użycie, brak możliwości wystawienia na scenie sztuki teatralnej przez najbliższych pięćdziesiąt lat – takie przypadki można wymieniać bez końca. I nie jest to problem jedynie środowiska artystycznego. Podobnie funkcjonują patenty, które miały zapewnić ochronę wynalazcom, naukowcom, a zamieniły się w niebezpieczny mechanizm służący monopolizowaniu rynku i interesom wielkich koncernów.
Można by zadać pytanie, czy twórca nie powinien w pełni decydować o swoim dziele i – jeśli taka jest jego wola – móc zakazać cytowania lub odwoływania się do jego twórczości nawet przez stulecia. Dokument Bretta Gaylora stara się pokazać, że artysta nie istnieje – i nigdy nie istniał – w izolacji, oderwaniu od przeszłości. A to, co stworzył, stanowi swoistą mieszankę cech indywidualnych i kulturowego bagażu. Innymi słowy, autor czerpie z dorobku swoich poprzedników niezależnie od tego, czy nawiązania do twórczości danej formacji kulturowej są świadome. A kreatywne wykorzystywanie rozwiązań stworzonych przez kogoś innego – na przykład w zakresie kompozycji – to tylko kolejne ogniwo cyklu funkcjonowania zjawisk w kulturze. I wcale nie jest to wymysł dwudziestego wieku.
Nowe, czyli stare
Jak to działa? Pojawia się nowatorski pomysł, który stoi w opozycji wobec tego, co w danym czasie funkcjonuje jako główny nurt. To awangarda, krok do przodu, próba zmiany ustalonego porządku. Drugim etapem jest eksploatacja owej zmiany – rozprzestrzenianie się danego stylu, gatunku (tu pojawiają się liczni naśladowcy, powielający dany schemat bez wyraźnych modyfikacji). Kolejną – niezwykle twórczą fazą – jest przetwarzanie: swoisty recykling pomysłów, wykorzystywanie istniejących rozwiązań w nowych, nieznanych dotąd kontekstach. Autorzy Kultury Remiksu przywołują sampling, bo to bardzo wyrazisty przykład przetwarzania fragmentów muzycznych w zupełnie nowe dzieło, ale podobnie funkcjonują film, literatura czy sztuki plastyczne. Bohaterowie filmu Gaylora przekonują, że wymiana idei, pomysłów i inspiracji – choć na zupełnie inną skalę – towarzyszy ludziom od samego początku. Mechanizm „powtarzania inaczej”, ponownego używania (reuse) rozumianego jako twórcze przekształcenie, jest nieodłącznym elementem procesu tworzenia a nie nowo powstałym zagrożeniem dla sztuki. A także argumentem wymierzonym w pesymistyczną diagnozę, że „wszystko już było”.
Powielanie tekstów na masową skalę od dawna leży w zasięgu możliwości człowieka. Co prawda Jan Gutenberg stworzył swoją metodę dopiero w XV wieku, ale np. w Chinach estampaż (odbitki płaskorzeźb z napisami) i druk na papierze to wynalazki datowane znaczniej wcześniej. Ale dopiero dwudziesty wiek, rewolucja techniczna, powstanie mediów – radia, telewizji, Internetu – sprawiły, że sztuka reprodukcji osiągnęła nieznany dotąd rozmiar.
Wraz z poszerzeniem wachlarza środków przekazu informacji, pojawiły się coraz większe problemy z prawem autorskim, które często nie nadąża za technologią i zmieniającym się światem. Dobrym przykładem jest właśnie sampling, wykorzystujący dosłowne cytaty z wielu utworów. Jeśli w jednej produkcji wykorzystanych jest kilkadziesiąt piosenek, autor mash-upu powinien wypłacić tantiemy oddzielnie każdej z osób i firm posiadających prawa autorskie do danego fragmentu. Nie trzeba wspominać, że kwoty te razem tworzą niebotyczną sumę, co w praktyce uniemożliwia tego typu twórczość muzyczną. Warto też zauważyć, że koncernom – w przeciwieństwie do artystów – nie zależy na obronie oryginału przed plagiatem. Chodzi jedynie o wyegzekwowanie swojej części zysku a tworzenie bardzo podobnych – sprawdzonych, bo dobrze sprzedających się produktów – jest częścią polityki dużych graczy.
Jednak prawo autorskie wciąż ewoluuje i choć beneficjenci obecnych przepisów starają się zachować status quo, to społeczne, oddolne ruchy – wzajemna wymiana pomysłów i dorobku między artystami, udostępnianie prac na zasadach domeny publicznej i open-source – sprawiają, że sztywne ramy prawa trzęsą się w posadach.
Po przeciwnej stronie
Jest też druga strona medalu, ważna z punktu widzenia twórcy. Jak w praktyce bronić swoich interesów i zadbać o korzystną umowę z wytwórnią czy dystrybutorem? Jak walczyć z nielegalnym powielaniem płyt albo umiejętnie zapewnić sobie wpływy z powielania swojej twórczości w sieci? Między innymi na te pytania starają się odpowiedzieć autorzy publikacji Poza rejestrem. Rozmowy o muzyce i prawie autorskim. To obowiązkowa lektura nie tylko dla muzyków, ale wszystkich osób zainteresowanych prawnym aspektem tworzenia. Książka, opracowana przy wsparciu Fundacji Nowoczesna Polska i bezpłatnie udostępniona w Internecie, składa się z wywiadów przeprowadzonych z osobami związanymi z tematyką praw autorskich i realiami funkcjonowania na polskim rynku muzycznym. Wśród rozmówców znajdują się między innymi: raper Łona (na co dzień prawnik), zespół Super Girl & Romantic Boys, kompozytorka Anna Zaradny. Zamiast skomplikowanego języka aktów i umów, jest więc studium przypadku, omówienie trudności, z jakimi z pewnością spotykają się nie tylko bohaterowie tej książki.
Zanim podejmie się decyzję o publikacji swojej twórczości lub weźmie się udział w nagraniu czyjejś płyty jako muzyk sesyjny, warto pochylić się nad prawnym aspektem takich działań. Obecnie trzeba to zrobić na własną rękę, bo nawet szkolnictwo muzyczne często pomija ów aspekt funkcjonowania w branży (tym cenniejszy wydaje się cykl Paragraf na pięciolinii, który od niedawna zagościł na łamach miesięcznika Muzyk). Osoby nieświadome przepisów są dla koncern12ów lepszym partnerem do rozmów, niż twórcy świadomie czytający podsuwane im umowy, więc i tu nie ma co szukać porady.
Prawo autorskie, wykonawcze, czego można się zrzec a co jest niezbywalne – choć terminy brzmią tak, jakby były dalekie od sztuki, są one codziennością wielu osób zajmujących się muzyką i dla własnego dobra nie warto ich ignorować. Nie ma bowiem pewności, czy piosenka umieszczona w sieci lub nagrana na album znajomych, nie stanie się przebojem.
Tekst: Zuzanna Ossowska
Artykuł ukazał się w numerze 2/2017 miesięcznika Muzyk.